... czyli relacja z trzydniowego trekkingu w dzungli w okolicach Luang Namtha.
Zaczelam od wizyty na lokalnym rynku, bo po prostu musialam udokumentowac sprzedawane tu specjaly. Niestety nie wszystkie udalo sie mi sie utrwalic, poniewaz sprzedawcy owszem, nie maja nic przeciwko przygladaniu sie sprzedawanym przez nich (w celach konsumpcyjnych!) nietoperzom, wiewiorkom i wezom, ale poniewaz te zwierzeta sa ofiarami klusownictwa, nie pozwalaja robic zdjec. Oczywiscie kilka fotek udalo mi sie potajemnie zrobic, zamieszczam je zatem, ostrzegajac lojalnie, ze niekoniecznie sa to mile dla oka obrazki.
O 9 rano z pozostala siodemka wsiedlismy do tuk-tuka, a po niecalej godzinie zaczelismy wspinaczke. W gore, w dol, w gore i w dol, przez dzungle. I tak przez okolo 6 godzin, z przerwa na przepyszny lunch przyniesiony dla nas przez dwoch tragarzy. Obrus z lisci bananowca, rowniez z nich zrobione przez nas "miski", pysznosci kupione na porannym targu ("niestety" bez ekscentrycznych, lokalnych specjalow). Nocowalismy w wiosce plemienia Lantan, malenkiej osadzie zagubionej posrodku dzungli, nad brzegiem rzeki, gdzie najedlismy sie mnostwo strachu z powodu lokalnej dziewczynki ("she's a little mad", wyjasnil nasz przewodnik, Tho) wprost z filmu "Egzorcysta".
Drugiego dnia wedrowalismy przez duzo starsza dzungle, przez bambusowe zarosla, pomiedzy poteznymi drzewami, ktorych korony nie przepuszczaly najmniejszych promieni slonca. Z powodu klusownictwa niestety dzungla jest cicha - zwierzeta slyszac ludzi zamieraja lub uciekaja... Natomiast podczas naszego trekkingu w jednej z wiosek pojawil sie lampart, lupem padla krowa, truchlo widzielismy na wlasne oczy, potwierdzamy, ze wygladalo na dzielo wielkiego kota! Drugi dzien to rowniez dzien walki z pijawkami, na szczescie wszystkim udalo sie uniknac krwawego spotkania trzeciego stopnia i skonczylo sie na strzasaniu ich z butow. Drugi nocleg w wiosce Khuma, wprawdzie duzo wiekszej i na pierwszy rzut oka blizszej cywilizacji, ale majacej duzo rzadszy kontakt z cudzoziemcami, bylismy wiec wielka atrakcja. Na kolacje zabito dla nas - na naszych oczach - dorodna kaczke, dla czesci "wycieczki" bylo to trudne doswiadczenie...
Dzien trzeci to splyw kajakami po rzece, miejscami rwacej i najezonej kamieniami, moj kajak osiadl na nich trzy razy, ale skonczylo sie bez wywrotki.
Prawdziwym ukoronowaniem trekkingu byl goracy prysznic, pierwszy od trzech dni, ktory wzielam w moim uroczym hoteliku w Luang Namtha, teraz marzy mi sie lozko z prawdziwym materacem i posciela, i zamierzam wlasnie przystapic do realizacji tego marzenia!
Kolejne kilka dni spedze znow odcieta od elektrycznosci i internetu, wiec a bientot!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
à bientôt de te lire !
OdpowiedzUsuńps. znalazłam jeszcze jeden wbudowany mikrofon wymagający regulacji fonii :)
Hej Malinko,
OdpowiedzUsuńUcałowania ze Świeradowskiej.Dziękujemy za kartkę.Czekamy na dalsze soczyste relacje...
Aga
Edytko jestes jak Bear Grylls:)wczoraj w polsko-jezycznym Discovery channel byl odcinek wlasnie o wietnamskiej dzungli. Wiecej mozesz zobaczyc klikajac na
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=_Z38yjGCiy8
Sciskam
Adam