Osiem i pol godziny pozniej, spedzonych w trzech autobusach, znalezlismy sie w Ayutthayi, dawnej stolicy Tajlandii. My, czyli Wasza unizona blogopisarka, Petra, Craig i Matthew z Australii. Mala dygresja: nie spodziewalam sie, ze po drodze z Suphaburi do Ayutthayi, wsrod pol ryzowych i palm kokosowych, zobacze dziesiatki bocianow!
Ayutthaya to miasto, w ktorym co chwila trafia sie na lepiej lub gorzej zachowane swiatynie, wraz z Petra zrobilysmy calodniowa runde po okolicy rowerami i byl to naprawde mily dzien, zdjecia ponizej, chyba w zasadzie bez komentarza... Moze tylko tyle powiem, ze naszym zdaniem warto odwiedzic trzy swiatynie: Wat Phra Sri Sanphet, Wat Ratchaburana i Wat Chaiwatthanaram.
Na razie zamieszczam zdjecia z nocnej wycieczki lodzia po Chao Phrayi:
A tak Ayutthaya wyglada za dnia:
Dodam jeszcze, ze na nocnym targu zjadlam przepyszne malze duszone w tajskich ziolach za jedyne 35 batow! I okazuje sie, ze proces azjatyzacji postepuje: po chwili zastanowienia uznalam, ze do malz nalezy zamowic miseczke ryzu :) Nastepny przystanek: Sukhothai.
piątek, 13 listopada 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nie przypuszczałam, że tam jest tyle świątyń i róznego rodzaju pomników.Ale wogóle, sądząc po bardzo ciekawych zdjęciach jest co oglądać.
OdpowiedzUsuńMam nieprzyzwoite skojarzenia ;)
OdpowiedzUsuńTak, tak - o kształcie budowli (świątyń) myślę.
Hehehe, faktycznie ksztalty wyraznie falliczne, nie da sie ukryc!
OdpowiedzUsuń