Trzy dni temu zawitalam do Soppongu, czyli do Pangmapha, gdzie spotkalam Alberta, mojego gospodarza. Albert, Amerykanin, z wyksztalcenia psycholog, a z wyboru nauczyciel vipassany oraz dobrego zycia, piec lat temu poznal Susanan, kobiete z plemienia Lisu. Tak zaczyna sie ta nieprawdopodobna historia milosna, ktora polaczyla dwoje ludzi z zupelnie innych swiatow. Dzieli ich wiele: kultura, religia, bariera jezykowa, ale wydaje sie, ze umilowanie prostego zycia jest wystarczajacym spoiwem dla ich zwiazku.
Albert i Susanan prowadza homestay: mieszkalam w ich domu, jadlam z nimi posilki, uczestniczylam w zyciu wioski. Planowalam moj czas w Soppongu spedzic aktywnie, poszalec na rowerze po pieknych gorach otaczajacych miasteczko, zwiedzic jaskinie Tham Lod, wziac lekcje tradycyjnego tkactwa, ale juz pierwszego dnia atmosfera spokoju i relaksu wywarla na mnie wplyw. Koniec koncow w Nong Tong nie robilam praktycznie nic: wczesnie chodzilam spac, wstawalam wraz z cala wioska o 6 rano, plywalam w rzece, siedzialam na werandzie i obserwowalam zycie Lisu. Czulam sie szczesliwa i wreszcie odpoczywalam.
Dokladnie tego dnia, gdy zawitalam do Nong Tong, w wypadku samochodowym zginela jedna z mieszkanek wioski, niemalze moja rowiesnica. Dwie doby trwalo czuwanie przy zwlokach, ulozonych w trumnie z tekowego drewna, stojacej w domu rodziny zmarlej. Ja tez, wraz z Albertem, jego zieciem i Sabine, podrozniczka z Amsterdamu, odwiedzilam zmarla, zapalilam kadzidlo, zostawilam datek dla rodziny. Poniewaz dla Lisu, ktorzy sa albo buddystami, albo katolikami, ale przede wszystkim wyznaja animizm, smierc jest uwolnieniem sie od ciezaru zycia, stypa jest okazja do zabawy, alkohol leje sie strumieniami, a mezczyzni ostro graja w karty. Trzeciego dnia kobieta zostala pochowana na polu nalezacym do jej rodziny, a po pogrzebie cala wioska, wiec rowniez i ja, zostala zaproszona na wystawna stype. Specjalnie na te okolicznosc zarznieto wielka swinie, a kobiety z wioski od rana do wczesnego popoludnia gotowaly rozmaite potrawy.
Smierc jest tutaj naturalna konsekwencja zycia, wiec korzystajac z okazji, po obiedzie kobiety zajely sie sprawa najwyzszej wagi: przebieraniem wsrod tkanin przywiezionych przez kilka z nich z samego Bangkoku! Czuje, ze niedlugo spora czesc mieszkanek Nong Tong bedzie chodzic w lazurowych tunikach, gdyz ta materia sprzedawala sie najlepiej.
Niezwykle, zaskakujace w swoim autentyzmie doswiadczenie.
Najpierw pare obrazkow z wioski:
Lisu uprawiaja ziemie, ktora wyrywaja lasom metoda wypalania:
Kobiety Lisu nosza niezwykle barwne tuniki z bardzo praktyczna kieszenia na piersi:
A tak wygladaly targi podczas stypy:
Lisu udaje sie zyc niemalze tak samo, jak zyli ich dziadkowie i pradziadkowie, nie boja sie tego, co nowoczesne, lecz ponad nowoczesnosc cenia to, co sprawdzily przed nimi pokolenia. Sa serdeczni, lecz dumni i moze dlatego odczuwalam pewne oniesmielenie w stosunku do nich - dlatego tez nie ma wsrod zdjec "wyproszonych" portretow...
sobota, 21 listopada 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ale Ci fajnie, tyle innych zwyczajów poznajesz,zupełnie innych ludzi, doświadczasz nieznanych przygód, a co najważniejsze, czujesz się szczęśliwa. Oby tak do końca Twojej wędrówki.papa
OdpowiedzUsuń