Uciazliwa piecigodzinna podroz nieklimatyzowanym autobusem, w zolwim tempie pelznacym po wzgorzach siegajacych do granicy z Birma, przywiodla mnie do prawdziwego raju. A imie jego Sanghklaburi. Mieszkam tu w przepieknym P Guesthouse i patrzac rano na sciany mojego pokoju wykladane kamieniami i sufit oblozony bambusem, wychodzac na pomost prowadzacy do cudnego, czystego jeziora i podziwiajac widok na najdluzszy w Tajlandii drewniany most prowadzacy do wioski Monow, nie moge uwierzyc, ze pokoj kosztuje tu tylko 250 batow! W dodatku dziele go z poznanym w drodze z Kan Craigiem, wiec jest jeszcze taniej.
Wreszcie czuje sie na wakacjach: plywam w jeziorze, popijam kokosowe shake'i, przegryzam je mango, persymonami i karambolami prosto z drzewa, a jedyna dzisiejsza aktywnoscia byla wycieczka lodzia po jeziorze do zatopionej swiatyni. Jest cudnie.
Dolaczam fotorelacje z Sangkhlaburi. Trojka na lodzi to druzyna w skladzie Petra z Belgii, Craig z USA i nieznany mi z imienia Holender. A ekskluzywny osrodek nad jeziorem to wlasnie P Guesthouse.
wtorek, 10 listopada 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ale masz frajdę, teź
OdpowiedzUsuńbym chciała, ale Ci nie zazdroszczę
A ja przeciwnie - aż mnie skręca ..;)
OdpowiedzUsuńBardzo ładne zdjęcia, no i ten wodospad.
OdpowiedzUsuńPrześlij je do jakiejs gazety.
Prosze mi zazdroscic tylko pozytywnie :]
OdpowiedzUsuńTak z ciekawości..
OdpowiedzUsuńCraig to posiadacz loczków czy zarostu ?:)
Craig to ten mlodszy mezczyzna. Mlodszy ode mnie rowno o 10 lat :)
OdpowiedzUsuńAha, ten z loczkami to Petra :D
OdpowiedzUsuń