Hoi An, choć niezaprzeczalnie urokliwe pod względem architektonicznym, zostanie jednak w mej pamięci jako miejsce frustrujące. Po pierwsze primo, gdyż drogie, po drugie primo, gdyż nie sposób tu przejść pięciu kroków nie słysząc: madame, what you look for? You want massage? Pedicure only 1 dollar? You want look in my shop? Maybe later? Hello, motorbike?
Hoi An wabi też pokusami: jest tu ok. 300 zakładów krawieckich gotowych w ciągu 24 godzin uszyć dowolny strój na miarę, ponad 100 zakładów szewskich, sprzedających obuwie gotowe i robione na zamówienie, oraz liczne kawiarnie, serwujące europejskie desery. Pierwszym dwóm pokusom oparłam się: wietnamska jakość wykonania pozostawia wiele do życzenia, a zdjęte miary ponoć często się krawcom / szewcom mylą, można więc skończyć z parą butów o 3 rozmiary za dużą, lub sukienką, w którą nie można wejść... Co do trzeciej pokusy... Cóż, sernik oblany czekoladą z kawiarni Cargo jest jednym z milszych wspomnień z Hoi An...
A oto obiecane fotografie:











Japonski kryty most:


Rozbroil mnie ten dwujezyczny opis "dzialow" lokalnego targowiska:


To morze juz w drodze do Hue:

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz