niedziela, 3 stycznia 2010
Nad rzeka, ktorej (prawie) nie ma...
Ponoworoczne wyczerpanie odsypiam w Battambangu, lezacym nad rzeka, ktora w porze suchej niewiele wody miesci w swoim korycie. Za rada spotkanego w autobusie Lena, pracujacego tu w jednej z organizacji pozarzadowych, zatrzymalam sie w prawdziwym hotelu, z goracym prysznicem, telewizja kablowa (prawie non stop ogladam CNN i BBC World, zeby nadrobic zaleglosci), lodowka i darmowym internetem (co wyjasnia nagly wysyp postow obficie ilustrowanych zdjeciami!), za cale 7USD za dobe!
W Battambangu sa trzy glowne ulice, nazywaja sie: ulica nr 1, ulica nr 2 i ulica nr 3 (na zdjeciu jeden z budynkow przy ul. 3, ilustrujacy spotkanie Francji z Orientem). Od wczoraj, czyli juz ponad dobe, przy ulicy nr 1 stoi kolorowy namiot ozdobiony sztucznymi kwiatami i owocami, gra muzyka, spaceruja elegancko ubrane panie i panowie tez - trwa khmerskie wesele. Wzdluz mojego brzegu rzeki ciagnie sie placo-park, gdzie popoludniami caly Battambang szuka ochlody. Niektorzy po prostu piknikuja na trawnikach, ale wiekszosc ludzi wybiera aktywny wypoczynek: graja w kometke, w zoske, cwicza aerobik w grupach licznych, liczniejszych i bardzo licznych, ucza sie ukladow tanecznych...
Dzis w niewielkiej, choc slawnej wsrod podroznikow, restauracji Smokin' Pot uczylam sie gotowac khmerskie specjaly: amok, rodzaj curry z ryby, lok lak, mocno pieprzny gulasz z wolowiny oraz kwasna zupe z kurczaka. Po moim powrocie czeka Was wiele atrakcji kulinarnych w moim wykonaniu :) Mialam szczescie (choc pewnie niektorzy uznaliby to za pech...) byc jedyna kursantka, wiec udalo mi sie namowic mojego nauczyciela na mila pogawedke nad mozdzierzem, na temat zmian zachodzacych w Kambodzy, skali korupcji, szalenstw tutejszej zlotej mlodziezy i zamilowaniu wielu turystow do hamburgerow i English breakfast. A pozniej zjadlam wszystkie pysznosci, ktore sama ugotowalam, wiec - sami rozumiecie - musze udac sie na zasluzona drzemke... ;)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz