Wyjechalam z pieknego Ratanakiri, zatrzymujac sie po drodze w Kratie. Do Kratie jedzie sie po to, by pojechac rowerem do pobliskiego Kampi, gdzie zyja delfiny slodkowodne. Z poznana tutaj Australijka wybralysmy sie rowniez na wycieczke na lezaca na Mekongu piaszczysta wyspe, gdzie nadal zycie toczy sie tak, jak przed laty.
Po poludniu ostro ruszylysmy do Kampi, by zdazyc przed zachodem slonca. Szczerze mowiac, gdyby nie Kate, pewnie nie wsiadlabym na lodke i poprzestala na przygladaniu sie delfinom z nadbrzeza, ale na szczescie entuzjazm Kate byl zarazliwy. Delfiny slodkowodne nie sa tak towarzyskie jak te morskie, nie skacza wysoko i nie towarzysza lodziom, ale i tak wieczorna przejazdzka lodzia w ciszy zachodzacego slonca byla magiczna. A delfiny robily, co mogly, zeby cena lodzi wydala nam sie niewygorowana! Niestety, sa bardzo szybkie, wiec nie jest latwo uchwycic je w obiektywie, oto malo imponujacy efekt staran (na ostatnim zdjeciu NIE widac delfina, ale i tak jest ladne, prawda?):
Wracalysmy po ciemku, z dusza na ramieniu, bo na drodze panosza sie kury, psy, dzieci i motocykle. Na szczescie w polowie drogi trafilysmy na milego kierowce tuk-tuka, ktory podholowal nas prawie do samego Kratie. Majac poczucie niezwykle produktywnie spedzonego dnia, uraczylysmy sie naprawde przyzwoitym, zwlaszcza zwazywszy na szerokosc geograficzna Kratie, sernikiem z biala czekolada.
Nastepnego dnia rano ruszylam do Sen Monorom, stolicy prowincji Mondulkiri, przez przewodniki okreslanej mianem Dzikiego Wschodu. Nie udalo mi sie trafic na miejsce sprzedajace bilety na bezposredni minibus z Kratie do Sen Monorom, wiec o 7 rano ruszylam do ponurej miesciny Snoul, gdzie "moze o 11" mialam przesiasc sie do autobusu jadacego do Mondulkiri. Poniewaz wiem, co oznacza tu "moze", do 12 czekalam spokojnie, a potem dowiedzialam sie, ze autobus bedzie o 13. O 14:30 okazalo sie, ze autobus mial wypadek i firma podstawia drugi, ktory przyjedzie o 15. O 16, po 7 godzinach oczekiwania, wreszcie sie pojawil i "juz" o 19:30, po ponad 12 godzinach, znalazlam sie w Sen Monorom! Zima jest tu bardzo wietrznie, nie moglam zasnac, gdyz obawialam sie, ze wiatr niczym Dorotke, zaniesie mnie wraz z moja chatka na drzewie do krainy Oz!
To moja chatka, w srodku jest wygodny materac z fiolotowa posciela i moskitiera. Kapie sie pod gwiazdami, (prawdziwymi, nie malowanymi na suficie, bo sufitu nie ma) a w pomieszczeniu mieszczacym toalete i prysznic rosna piekne rosliny! Gdyby jeszcze tak nie wialo...
PS: w mojej chatce sufit jak najbardziej jest, nie ma go tylko w lazience :)
Podoba mi sie tu niezmiernie, chyba spedze tu Wigilie...
poniedziałek, 21 grudnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
No przecież wiadomo ! :D
OdpowiedzUsuńże najstraszniejsze są te panoszące się dzieci i kury !
Cóż okropniejszego mogłoby Cię spotkać na krańcu świata :)
Cudownych Swiąt Malinko :-) Będą wyjątkowe, to pewne... Ja jutro przedzieram się przez śnieżyce do rodzinnego gródka aby popaść w błogostan... Buziole,Aga
OdpowiedzUsuńNiech tylko jakieś małpy nieporwą Cię przez dziurawy dach.
OdpowiedzUsuńAle zdjęcia jak to zwykle, ciekawie ujęte.
Wyjatkowych Swiat, cieplych w sercu i jasniejacych gwiazdka na niebie, trzymaj sie dzielnie:) buziale
OdpowiedzUsuńAdamo
Dziekuje za zyczenia i mocno Was sciskam! Siostrzyczko, wjechac po ciemku w kure lub dziecko rowerem jest zaiste przerazajace, o centymenty udalo mi sie uniknac kolizji z 3-4 letnia dziewczynka, wyraznie zdeterminowana, by rzucic sie pod moje przednie kolo!
OdpowiedzUsuń