


Po poludniu ostro ruszylysmy do Kampi, by zdazyc przed zachodem slonca. Szczerze mowiac, gdyby nie Kate, pewnie nie wsiadlabym na lodke i poprzestala na przygladaniu sie delfinom z nadbrzeza, ale na szczescie entuzjazm Kate byl zarazliwy. Delfiny slodkowodne nie sa tak towarzyskie jak te morskie, nie skacza wysoko i nie towarzysza lodziom, ale i tak wieczorna przejazdzka lodzia w ciszy zachodzacego slonca byla magiczna. A delfiny robily, co mogly, zeby cena lodzi wydala nam sie niewygorowana! Niestety, sa bardzo szybkie, wiec nie jest latwo uchwycic je w obiektywie, oto malo imponujacy efekt staran (na ostatnim zdjeciu NIE widac delfina, ale i tak jest ladne, prawda?):




Wracalysmy po ciemku, z dusza na ramieniu, bo na drodze panosza sie kury, psy, dzieci i motocykle. Na szczescie w polowie drogi trafilysmy na milego kierowce tuk-tuka, ktory podholowal nas prawie do samego Kratie. Majac poczucie niezwykle produktywnie spedzonego dnia, uraczylysmy sie naprawde przyzwoitym, zwlaszcza zwazywszy na szerokosc geograficzna Kratie, sernikiem z biala czekolada.
Nastepnego dnia rano ruszylam do Sen Monorom, stolicy prowincji Mondulkiri, przez przewodniki okreslanej mianem Dzikiego Wschodu. Nie udalo mi sie trafic na miejsce sprzedajace bilety na bezposredni minibus z Kratie do Sen Monorom, wiec o 7 rano ruszylam do ponurej miesciny Snoul, gdzie "moze o 11" mialam przesiasc sie do autobusu jadacego do Mondulkiri. Poniewaz wiem, co oznacza tu "moze", do 12 czekalam spokojnie, a potem dowiedzialam sie, ze autobus bedzie o 13. O 14:30 okazalo sie, ze autobus mial wypadek i firma podstawia drugi, ktory przyjedzie o 15. O 16, po 7 godzinach oczekiwania, wreszcie sie pojawil i "juz" o 19:30, po ponad 12 godzinach, znalazlam sie w Sen Monorom! Zima jest tu bardzo wietrznie, nie moglam zasnac, gdyz obawialam sie, ze wiatr niczym Dorotke, zaniesie mnie wraz z moja chatka na drzewie do krainy Oz!

To moja chatka, w srodku jest wygodny materac z fiolotowa posciela i moskitiera. Kapie sie pod gwiazdami, (prawdziwymi, nie malowanymi na suficie, bo sufitu nie ma) a w pomieszczeniu mieszczacym toalete i prysznic rosna piekne rosliny! Gdyby jeszcze tak nie wialo...
PS: w mojej chatce sufit jak najbardziej jest, nie ma go tylko w lazience :)
Podoba mi sie tu niezmiernie, chyba spedze tu Wigilie...
No przecież wiadomo ! :D
OdpowiedzUsuńże najstraszniejsze są te panoszące się dzieci i kury !
Cóż okropniejszego mogłoby Cię spotkać na krańcu świata :)
Cudownych Swiąt Malinko :-) Będą wyjątkowe, to pewne... Ja jutro przedzieram się przez śnieżyce do rodzinnego gródka aby popaść w błogostan... Buziole,Aga
OdpowiedzUsuńNiech tylko jakieś małpy nieporwą Cię przez dziurawy dach.
OdpowiedzUsuńAle zdjęcia jak to zwykle, ciekawie ujęte.
Wyjatkowych Swiat, cieplych w sercu i jasniejacych gwiazdka na niebie, trzymaj sie dzielnie:) buziale
OdpowiedzUsuńAdamo
Dziekuje za zyczenia i mocno Was sciskam! Siostrzyczko, wjechac po ciemku w kure lub dziecko rowerem jest zaiste przerazajace, o centymenty udalo mi sie uniknac kolizji z 3-4 letnia dziewczynka, wyraznie zdeterminowana, by rzucic sie pod moje przednie kolo!
OdpowiedzUsuń