W drodze z jednej rajskiej wyspy na kolejne postanowilismy zatrzymac sie w Parku Narodowym Khao Sok, obejmujacym czesc jednego z najstarszych lasow deszczowych na swiecie, starszego nawet od lasow Amazonki! Samego lasu nie obejrzelismy zbyt dokladnie, wybralismy sie jedynie na kilkugodzinny spacer jego obrzezami, ale i tak udalo nam sie zobaczyc warana, kilka gibonow i miniaturowego, acz niezwykle dzielnego smoka.
Postanowilismy takze zaryzykowac i zaufac opinii poznanego przeze mnie w Laosie Niemca, ktory bardzo namawial mnie na droga (50USD...), lecz niezwykle atrakcyjna wycieczke na terenie Parku. Zaryzykowalismy i nie zalujemy! W odleglosci 65km od glownej siedziby Parku znajduje sie potezne i mocno rozczlonkowane sztuczne jezioro, z ktorego wyrastaja poszarpane krawedzie wapiennych wzgorz.
Godzine trwala przeprawa przez jezioro ku plywajacym domkom na tratwach, nalezacym do Parku. Tam zjedlismy wystawny obiad, a nastepnie ruszylismy przez las ku jaskini. Prawde mowiac podejrzewalismy, ze ostrzezenia przewodnikow sa mocno przesadzone, wiec nie zwazajac na nie uparlismy sie przy zabraniu ze soba plecaka... Okazalo sie, ze nic a nic przesady w nich nie bylo, faktycznie przez caly czas brodzilismy korytem podziemnej rzeki, a najglebsze miejsce najwygodniej bylo pokonac wplaw. Ja odkrylam w sobie talent do wspinaczki, wiec zamiast plynac, pelzlam wzdluz kamiennych scian, kurczowo trzymajac sie czego tylko mozna bylo sie trzymac, a Phil wybral metode kroczenia po dnie, z plecakiem trzymanym nad woda w wyciagnietych rekach. Dodam, ze w plecaku w zasadzie nie bylo nic, czego nie mozna bylo zamoczyc, ale mielismy jeszcze wiecej frajdy walczac o zachowanie jego suchosci ;)
Tak wygladalo wejscie do jaskini:
a tak wyjscie:
Przeprawa przez jaskinie okazala sie tak wyczerpujaca, ze nie udalo nam sie zwlec z lozka przed 8 rano (dodam, ze budzimy sie tu sami z siebie ok. 6:30), a na przystanek autobusowy ruszylismy dopiero ok. 11... Lecz tu zaczyna sie juz temat kolejnego posta :)
PS: Oczywiscie, nietoperz! Otoz pod strzecha naszego bambusowego bungalowu nocowal nietoperz, prawdopodobnie cierpiacy na roztroj zoladka, gdyz ilosc wydalanych przez niego produktow przemiany materii byla niepokojaco obfita. Nie moge powiedziec, bym polubila nietoperze...
sobota, 20 lutego 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
A ten Phil to czy aby jajecznicę smażyć umie? sciskam, tęsknię i okropnie zazroszczę (nie Phila tylko calokształtu wyprawy), d
OdpowiedzUsuńHehehe :) W dodatku tez typ artystyczny, ale bynajmniej nie poeta ;) Ja tez sciskam i tesknie!!!!!
OdpowiedzUsuń