No dobrze, dobrze, już się tłumaczę, dlaczego cisza i nic się nie dzieje!
Szukamy mieszkania. Ma to być apartoestudio, czyli niejako kawalerka, co tu oznacza mieszkanie o rozkładzie mojego warszawskiego. Niby proste, a jednak... Okazje trafiają się albo bardzo atrakcyjne, lecz zbyt duże, a co za tym idzie, zbyt drogie, albo wręcz przeciwnie, trafiamy do lokali, których nawet w porywach szaleńczej fantazji nie śmiałabym określić mianem mieszkania. Prędzej poligonu doświadczalnego. Albo schowka. Inwencja właścicieli lokali na wynajem nie ma granic. Ogłoszenie mówi: piękne, przestronne mieszkanie. Na miejscu zastajemy ruderę w trakcie (prawdopodobnie) remontu, z tajemniczymi dziurami w ścianach i gołym betonem na podłodze. Łazienka jest owszem, duża i ładna, i w dodatku z gazowym piecykiem na wodę, co tutaj jest luksusem, za to cała kuchnia kryje się w szafce o szerokości 1 metra. Ewentualnie jedyna łazienka ma powierzchnię 1,5 m2, a rura będąca namiastką prysznica zwisa smętnie wprost nad muszlą klozetową...
Tak więc na oglądaniu podobnych cudów architektury (i na pracy) minął mi kolejny weekend. A mogło być tak pięknie: krajoznawcze wycieczki, odwiedziny w przybytkach kultury, relaks u wód... Cóż, są rzeczy ważne i ważniejsze, a w tym momencie ważniejsze wydaje się znalezienie nowego lokum.
Trochę też już pracuję, na razie na pół, a raczej ćwierć gwizdka, ale zawsze to coś. Starczyło na piękne gumowco-kowbojki made in Argentina, dzięki czemu niestraszne mi teraz deszcze i burze, które już dwukrotnie uniemożliwiły mi wyjście z domu na lekcje hiszpańskiego! W zeszłym tygodniu padał nawet grad. Ostatnie dwa zdania powinny starczyć za odpowiedź tym z Was, którzy ślą do mnie wyrazy zazdrości na okoliczność mojego mieszkania w tropikach ;] Owszem, Kolumbia to kraj tropikalny, ale 2650 m n.p.m. czyni swoje. Na szczęście można się pocieszać nieprzebranym bogactwem tropikalnych owoców!
Dostałam też od paru osób pytania o standard życia, zarobki nauczycieli itd. Standard życia zależy bezpośrednio od dochodów netto, jak wszędzie. Znam z widzenia rodzinę, która mieszka pod schodami wiodącymi na moją stację Transmi, znam też rodzinę, która mieszka w willi niemalże rodem z Dynastii (tyle że w dobrym guście). Generalnie nauczycieli stać na wynajęcie samodzielnego mieszkania w przyzwoitej okolicy. Zarobki są niższe, niż u nas, ale też wiele kosztów jest niższych. Tanio można zjeść poza domem - pełen obiad (trzy dania) za 8-12 zł. Niedrogo jest w małych sklepikach na rogu, dużo drożej w supermarketach (sic!). Tanie są taksówki, o ile trafi się na uczciwego taksówkarza. Drogie są te dobre kluby nocne - po 20:00 wejście kosztuje nawet do 35 zł, a w dodatku często w cenę nie jest wliczone nawet jedno marne piwo! Koszmarnie droga jest przyjemność ślizgania się na łyżwach (tak, tak!) na lodowisku postawionym na czas świąteczny przy pobliskim centrum handlowym - 70 zł!
A torebki i buty, proszę Pań, są tutaj rewelacyjne! Mnóstwo odważnych wzorów, we wszystkich kolorach tęczy i w dodatku nie jest tak, że jeden sezon, jeden fason. Powstrzymywanie się od zakupów wymaga zaprawdę silnej woli, a że ją mam, kupiłam na razie tylko cztery pary ;]
Co poza tym... A tak, drobne różnice kulturowe.
Różnica pierwsza. Wchodzimy do restauracji, całkiem przyzwoitej. Pierwsza rzecz, którą robię, jako Europejka z zachodnimi przyzwyczajeniami? Zdejmuję kurtkę. I jestem w tym wyjątkiem. 99% Kolumbijczyków siedzi w kurtkach lub płaszczach. Zresztą w domu w chłodniejsze dni też potrafią chodzić w kurtce.
Druga ciekawostka: jedziemy autobusem, zwalnia się miejsce. Co robimy? Najpierw skanujemy wzrokiem otoczenie, sprawdzając, czy nie czai się na nie jakaś ciężarna, matka z dzieckiem na ręku, inwalida, lub po prostu ktoś bardziej zdeterminowany. Podchodzimy do miejsca krokiem niespiesznym, acz zdecydowanym i zawisamy w powietrzu nad siedzeniem na dłuższą chwilę. Ten zwyczaj bardzo mnie intrygował; okazuje się, że chodzi o odczekanie, by siedzenie... ostygło po poprzednim pasażerze.
Trzecia rzecz, znów wracamy do restauracji. Idziemy na obiad, przekąskę lub kolację. Ja szukam łazienki, żeby umyć ręce, ewentualnie korzystam z żelu dezynfekującego (dodam, że są tu łatwo dostępne na każdym kroku). Kolumbijczycy wolą nie myć rąk, natomiast dla zachowania (pozorów?) higieny, konsumują z serwetki.
Idiosynkrazja nr 4, doprowadzająca mnie do szewskiej pasji: czekamy na stacji na Transmilenio. Ustawiamy się przed drzwiami z pleksi, przez które będziemy wsiadać do autobusu, w sposób maksymalnie utrudniający ruch innym. Podjeżdża autobus, nie nasz. Nie ruszamy się z miejsca ani na milimetr. Jeśli jest za nami ktoś, kto chce do niego wsiąść, jego problem. Podobnie, problemem pasażerów wysiadających jest to, że wysiadają. My stoimy. Podjeżdża nasz autobus. Lekceważąc wysiadających, zaczynamy energicznie wpychać się do środka. Uff, jesteśmy jedną nogą w środku, dostawiamy drugą i zamieramy. Nieistotne, że dalej jest luźno; o ile nie wypatrzymy wolnego miejsca siedzącego, stoimy jak słup soli jak najbliżej drzwi, najlepiej opierając się o innych pasażerów. Wysiadając napotykamy się na opór reszty pasażerów, tych w autobusie i tych na stacji, czekających na zupełnie inny autobus, lecz dzięki energicznemu pchaniu się i uprzejmu powtarzaniu "permiso, permiso", udaje nam się zazwyczaj wysiąść na właściwej stacji.
Aneks do nr 4: jednocześnie, w tym samym Transmi, jeżeli widzimy pasażera z siatami, ciężką torbą itd, a sami wygodnie siedzimy, przejmujemy jego bagaż i trzymamy na kolanach.
Ach, radości i frustracje odkrywania nowych kultur... :]
Na koniec gorąco dziękuję tym z Was, którzy przesłali mi mikołajkowe pozdrowienia, życzenia, e-kartki itd, zrobiło mi się cieplutko na sercu. Ci, którzy nie wysłali i teraz jest im łyso, przed Wami Święta i Nowy Rok, więc będzie okazja do rehabilitacji ;P
środa, 7 grudnia 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
A więc przeczytałam i postanowiłam, że codziennie będę sprawdzała nie tylko meile ale rownież wpisy na blogu. Wiesz, że masz lekkie pióro i z humorem potrafisz przekazać swoje rozważania i przygody a tych zazwyczaj Ci nie brakuje.
OdpowiedzUsuńCałuski. Mama
Oj, codziennie nie, ale może raz w miesiącu? ;)
OdpowiedzUsuńKochana, jestesmy z H w trakcie produkcji kartki. Jak rozumiem, nie macie jeszcze docelowego adresu, zatem zeskanujemy. Poza tym nie mogę spać, duzo wrazen (między innymi po wiadomosciach od Ciebie). Ale widzę, że się świetnie bawisz i tylko to jest ważne:)))
OdpowiedzUsuńcaluje bardzo mocno!
d