No to jestem! Na razie jeszcze nic nie widzialam i nie wiem, bo podroz zajela mi 16 godzin i ladowalismy po ciemku, ale sie dowiem i zobacze. Przemila pani odprawiaczka na Okeciu zalatwila mi piekne miejsce przy wyjsciu awaryjnym, tak wiec bylo gdzie wyciagac nogi.
Po przylocie najpierw uzyskalam, jak tusze, zwolnienie z podatku wyjazdowego, wmawialam panu pogranicznikowi, ze Kolumbia to nazwa miasta, ruszylam na poszukiwanie bankomatu, co na lotnisku El Dorado wcale nie jest taka prosta sprawa, zakupilam kupon na autoryzowana taksowke i teraz, wykapana i napojona pierwszym kolumbijskim piwem, postanowilam utrwalic moja pierwsza konwersacje po hiszpansku. Pan taksowkarz zaczal od pytania, jak minal mi lot, co zrozumialam juz przy trzecim powtorzeniu i wymownym gescie reka, niestety pan nie zrozumial mojej odpowiedzi. Potem bylo troche lepiej, wbrew moim obawom wiecej jednak rozumiem, niz jestem w stanie wyprodukowac, tak wiec wyjasnilam panu skad jestem, powiedzialam, ze mam w Kolumbii znajoma, a potem nawet odpowiedzialam bardzo krotko acz rzeczowo na pytanie o maksymalna dozwolona predkosc w polskich miastach. Niezle, jak na pierwsze doswiadczenie z tym jezykiem.
Wracam teraz do piwa, co zapewne skonczy sie szybkim lulu. A la proxima!
wtorek, 7 czerwca 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz