wtorek, 13 kwietnia 2010
Nad blekitnym Poludniowym Oceanem
Zasiadlam do pisania kolejnego posta i zdalam sobie sprawe, ze podroz samochodem, inne tempo, postoje po drodze i calkowita dowolnosc wyboru trasy sprawiaja, ze trace orientacje w przebytym terenie! Kolejne urokliwe miejsca szybko zapadaja w niepamiec, lub zapadaja w pamiec pod blednym haslem... Udalo mi sie jednakze ustalic, co nastepuje: z Dunsborough, skad ostatnio do Was pisalam, ruszylismy dalej na poludnie, przez winny region Margaret River. Pod koniec dnia wyprobowalismy Heather (czyli nasza Mitsubishi Magne) na drodze gruntowej; widokowej trasie wiodacej przez las magicznych drzew karry (odmiana eukaliptusa). W tymze lesie nocowalismy - pierwszy prawdziwy kamping na terenie parku narodowego, bez biezacej wody, przy ognisku, z pieczonymi ziemniakami parzacymi palce i buzie... Wlasnie w trakcie tego biwaku, czytajac gazete, odkrylam, ze moja intuicja chyba tez jest na wakacjach! Moja uwage przykula wiadomosc o prawdopodobnie wybitnie malo inteligentych rabusiach, aresztowanych w Bunbury za probe obrobienia banku, apteki i sklepu z uzywana odzieza (sic!). Rabusie, mezczyzna i kobieta, zostali zatrzymani na terenie kempingu, na ktorym nocowalismy zaledwie pare dni wczesniej. Chwila, moment... Aresztowano ich w dniu, kiedy opuscilismy Bunbury! Na stronie 12. znalazlam zdjecia aresztowanych i mimo "rozmydlonych" twarzy, rozpoznalam w nich bez cienia watpliwosci dwojke "znajomych" z kempingu, z ktorymi usilowalam nawiazac przyjacielska pogawedke przy grillu! Faktycznie, robili wrazenie wybitnie malo inteligentnych, wiec rozmowa sie nie kleila... Ja to jednak umiem sobie dobierac znajomych... ;)
Wczesnym rankiem (powracam do glownego watku; jestesmy na lesnym kempingu) nie podolalismy probie ognia (w nocy padalo), wiec czym predzej ruszylismy ku przeuroczej miescinie zwanej Augusta. Tam, dla odmiany, zafundowalismy sobie prawdopodobnie najbardziej luksusowy nocleg w trakcie calej australijskiej przygody, w dodatku za niewielkie pieniadze (dla zainteresowanych: "schronisko" YHA w Augusta, Baywatch Manor, ma standard niemalze hotelu, a atmosfere rodzinnego domu, goraco polecam!). Czy musze dodac, ze w konfrontacji z wygodna sofa, pokojem z kominkiem i bogato zaopatrzona biblioteczka atrakcje Augusty wydaly mi sie dosc blade? ;) Udalo mi sie jednak na chwile oderwac od lektury w milym ciepelku i pojechalismy na Przyladek Leeuwin, gdzie znajduje sie najwyzsza w kontynentalnej Australii latarnia morska oraz zwapniale drewniane kolo, zaopatrujace niegdys jej budowniczych w swieza wode, ponoc najczesciej fotografowana atrakcja Augusty. Oczywiscia ja tez ja sfotografowalam :)
Kolejny dzien i podroz do Bridgetown, gdzie wszystkie sklepy i restauracje byly zamkniete, poniewaz byla sobota, godzina 16:00!! I to wlasnie w Bridgetown dotarla do mnie poruszajaca wiadomosc o smierci pp. Kaczynskich w katastrofie lotniczej... Byla to jedynie krotka wzmianka w wieczornych wiadomosciach, tak zaskakujaca i niespodziewana, ze tak naprawde nie dotarla do mnie. Dopiero wczoraj przeczytalam maila od Mamy i obszerny artykul w lokalnej gazecie, i przyznam sie Wam, rozplakalam sie... Tyle ludzkich istnien zdmuchnietych jak plomien swiecy... Czulam sie troche niestosownie rankiem w Bridgetown, spacerujac wzdluz niezwykle malowniczej i urokliwej rzeki Blackwood, jakbym nie do konca miala prawo zachwycac sie widokami, ale tak tam pieknie!
Nastepny dzien byl bardzo "drzewny", gdyz wspielam sie na zawieszona na drzewie karry na wysokosci 46 metrow platforme obserwacyjna, a potem spacerowalam po 600-metrowej "kladce" wiszacej na poziomie koron drzew tingle (rowniez odmiana eukaliptusa) w Dolinie Olbrzymow. Faktycznie, nagie, obumarle konary tych drzew wyrastajace ponad zielonymi koronami przypominaja palce olbrzyma siegajacego ku niebu... Uwaga praktyczna: tego dnia za nocleg zaplacilismy... 3,5 dolara od osoby! To z cala pewnoscia najtanszy nocleg tej podrozy ;)
Dzis pisze do Was z Albany, pierwszej osady zalozonej przez Anglikow na poludniowym zachodzie Australii. Tarzamy sie tu w luksusie ;) Udalo nam sie upolowac wczorajszej nocy milutki pokoik z telewizorem, DVD i lodowka, dzis jest troche skromniej, ale lodowka i DVD nadal sa! Uwierzcie mi, czlowiek podrozujacy "za jeden usmiech" docenia takie luksusy :) Albany okazalo sie byc kolejnym uroczym miasteczkiem, z pieknymi 19-wiecznymi domami i ceglanymi kosciolami, replika wraku angielskiego statku Amity, ktory przywiozl tu pierwszych osadnikow (czyt. skazancow) i majestatycznymi morskimi krajobrazami.
W tle naturalny most uformowany przez sily natury (czy wiecie, ze te kamienne bloki niegdys byly polaczone z Antarktyka?!):
The Gap; szczelina, w ktora z hukiem wdzieraja sie fale (przyznam, ze filmik duzo lepiej oddaje atmosfere, ale filmy beda na Youtube'ie po moim powrocie):
Phil stoi nad Blowholes; to szczeliny w poteznych granitowych blokach. Fale oceanu wdzieraja sie w nie kilkanascie (?) metrow nizej. Efekty wizualne i dzwiekowe - wielorybopodobne!
Domeczki-cukiereczki:
Pieknie tu na poludniu, ale zimno, jutro ruszamy wiec z powrotem na polnoc, przez czerwone serce Australii (tak naprawde przetniemy jedynie skraj outbacku). Przez pare dni ten widok bedzie jedynie wspomnieniem...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Hej Edyciu ! Też w pewnej mierze byłam przez ostatni tydzień odcięta od szczegółowych informacji - ale już jestem w domu.
OdpowiedzUsuńDotarła piękna pocztówka - dziękuję i ściskam i przechodzę na gmail. Papapapa
Cmok, cmok,:)
OdpowiedzUsuńCzy to jakaś wysepka, widoczna w dali na ostatnim zdjęciu?
OdpowiedzUsuńTak jest, wysepka :) A wczoraj widzialam w oceanie grupke ok. 15 delfinow butlonosych!!
OdpowiedzUsuńPięknie tam i Ty się pięknie prezentujesz...
OdpowiedzUsuńMnóstwo buziaków,
Aga