Minal ponad tydzien od ostatniego napotkanego na drodze McDonalda i darmowego internetu... W ciagu tego tygodnia przemierzylismy grubo ponad 1000 km... Pierwsze dwa dni podrozy byly wyjatkowo ubogie w wydarzenia i wrazenia. Podrozowalismy przez rolnicze serce Australii, czyli Pas Pszeniczny, gdzie do miana glownych atrakcji kolejno mijanych malych miasteczek pretenduja gigantyczne pomniki zwierzat hodowlanych. Wreszcie jednak dotarlismy do Cervantes, w poblizu ktorego znajduje sie Park Narodowy Nannup, czyli slynne Pinnacles. Sa dwie konkurujace ze soba teorie wyjasniajace powstanie tych formacji. Pierwsza glosi, ze to po prostu "wygwizdany" i skamienialy (wybaczcie potworne uproszczenia!) piasek, druga, iz sa to obumarle i skamieniale pnie drzew starego lasu, ktory zostal zasypany przez podrozujace wydmy, a nastepnie obnazony przez wiatry. Przyznam, ze ta druga teoria bardziej przypadla mi do gustu; wiecej w niej dramatyzmu. Tak czy owak, piaskowe kolumny sa zaiste malownicze, co nie w pelni oddaja fotografie.
Co ciekawe, miejsce to zostalo odsloniete przez wiatr stosunkowo niedawno; prawdopodobnie jedynie ok. 200 lat temu. Pierwsi podroznicy, ktorzy docierali tu w XVII i XVIII wieku, nie pozostawili zadnych wzmianek na ich temat. A oto gratka dla spokrewnionej wielbicielki fallicznych ksztaltow ;)
Kolejne popoludnie spedzilismy w Geraldton, gdzie zwiedzilismy arcyciekawe Muzeum Australii Zachodniej, lecz mnie najbardziej do gustu przypadly popisy kitesurferow na tutejszej plazy. Podejrzewam, ze zrobilam co najmniej 100 zdjec, zeby wybrac z nich te pare najciekawszych!
Nastepnym przystankiem byl Park Narodowy Kalbarri. Wyobrazcie sobie rozlegle rowniny, porosniete dzika bawelna i kepami wysokich traw... Setki milionow lat temu rzeka Murchinson "wykula" w tutejszych skalach potezny, meandrujacy kanion, podrozujac jego przelomami ku Oceanowi Indyjskiemu... Wyobrazcie sobie... gdyz i ja musialam uruchomic wyobraznie - pora sucha tej jesieni sie przedluza i rzeki praktycznie nie ma! Sa przelomy i kanion, ale brakuje tym widokom pointy, jaka stanowilby blekit wody... "Na sucho" miejsce to nie powala na kolana, choc mozliwe, ze po prostu cierpie na przesyt atrakcji ;)
Zdecydowanie piekne sa tu jednak nadmorskie klify, na brak wody nie mozna narzekac ;) W oceanie baraszkuja delfiny butlonose, lecz na bliskie spotkanie z nimi musialam jeszcze poczekac...
Wreszcie nadszedl ten dzien, kiedy przekonalam sie, ze prowadzenie samochodu moze byc nudne! 400 km na drodze prostej jak drut, sporadycznie napotykane inne pojazdy i monotonny krajobraz outbacku, czyli wyschniete krzewy rosnace na ceglastej ziemi. Na szczescie ta trasa, bedaca antyteza atrakcji, dowiodla nas do atrakcji par excellance, czyli Zatoki Rekinow (zgodnie z nazwa kraza w niej rekiny, mozna je ogladac z baaaardzo bezpiecznej... wysokosci platformy widokowej) i miejsca zwanego Monkey Mia. Monkey Mia nie jest miastem, ani miasteczkiem, ani nawet wioska. Jest tu jedynie sporych rozmiarow osrodek wypoczynkowy (z basenem z goraca woda zrodlana!), lecz prawdziwa atrakcja tego miejsca sa odwiedzajace je kilkakrotnie w ciagu dnia delfiny. Jak niektorzy z Was wiedza, moje marzenie o wspolnym pluskaniu z delfinami zrealizowalam kilka lat temu w delfinarium w Sharm el Sheikh dzieki “znajomosciom” w bazie nurkowej i bylo to tak wyjatkowe doswiadczenie, ze wprost nie moglam sie doczekac powtorki. Tym razem jednakze delfiny byly nieoswojone, czyli nie bylo dotykania, lapania za czubek nosa i pletwy, i innych igraszek, do ktorych tresowane ssaki w delfinarium sa przyzwyczajone. Codziennie o 7:30, od 40 lat, do plazy w Monkey Mia podplywa grupa delfinow. O 8 rano sa karmione (jedynie kilka rybek na zachete, reszte musza same upolowac). Podczas karmienia liczna zazwyczaj grupa delfinomaniakow stoi karnie w szeregu (delfiny nie lubia zakrzywionych linii...) w wodzie siegajacej maksymalnie do kolan. Delfiny podplywaja naprawde blisko, niemalze na wyciagniecie dloni (co oczywiscie jest niedozwolone!) Pomiedzy 9 a 13 odbywaja sie jeszcze dwa karmienia, lecz delfiny nie obraly sobie ich stalej godziny. W ciagu calego dnia urocze butlonosy kraza w zatoce, wielokrotnie wiec mozna je wypatrzec. Poniewaz jest juz pozna jesien, woda w oceanie jest, delikatnie rzecz ujmujac, orzezwiajaca, wiec dopiero poznym popoludniem zdecydowalam sie na kapiel. Poczatkowe przykre wrazenia (brrrr...) zostaly sowicie wynagrodzone – trzy delfiny przeplynely jedynie kilka metrow ode mnie!!!
Bardzo prosta zagadka na koniec: co robia pelikany? :)
Najblizsza Wielka Atrakcja to nurkowanie na Rafie Ningaloo! A bientot, moi drodzy :)