sobota, 5 grudnia 2009

Trzy dni nad rzeka Nam Ou

Gdy juz odnalazlam droge powrotna z dzungli do cywilizacji, ruszylam znow w trase i jak do tej pory byla to najgorsza podroz. Najpierw cztery wyjatkowo wyboiste godziny do Udomxay, podczas ktorych rozwazalam laotanska interpretacje przestrzeni osobistej. Dla wiekszosci z nas "bezpieczna" odleglosc od drugiej istoty ludzkiej rowna jest zapewne mniej wiecej dlugosci wyprostowanej reki. Tutaj ta odleglosc dazy do zera. Siedzaca obok mnie Laotanka bez cienia zaklopotania oparla glowe na moim ramieniu i spokojnie zasnela. W drugim autobusie (kolejne 4 godziny + 1,5h na naprawe zawieszenia)siedzaca obok mnie babcia, jak wiekszosc pasazerow zmagajaca sie z choroba lokomocyjna, dodawala sobie animuszu, sciskajac mnie za kolano.

Z powodu awarii zawieszenia do Nong Khiew dotarlismy juz po zmierzchu, lecz niebo, zarozowione jeszcze niedawnym zachodem slonca na prawo i rozpromienione swiatlem ksiezyca w pelni na lewo, pozwolilo wyrobic sobie pewne oczekiwania, potwierdzone poznym rankiem, gdy podniosly sie mgly. Lezace nad rzeka miasteczko otaczaja majestatyczne wapienne wzgorza, ostrymi konturami tnace krystalicznie czyste powietrze.





Za te piekne okolicznosci trzeba jednak zaplacic haracz, placac rachunek w restauracji lub pensjonacie. Atmosfera nie przypadla mi do gustu, wiec juz nastepnego dnia wsiadlam na lodz wiozaca spora grupke cudzoziemcow do przeuroczej, magicznej wioseczki Muang Ngoi. Racje mieli autorzy mojej "zoltej bibli"; faktycznie to miejsce wyciete z obrazka. Znalazlam sobie bardzo przyjemny bungalow tuz nad brzegiem rzeki, z wyjatkowo wygodnym hamakiem, zrobilam wielkie post-trekkingowe pranie, wybralam sie do tradycyjnej ziolowej lazni parowej oczyscic skore i pluca z wszechobecnego na drogach pylu, zafundowalam sobie masaz, by podratowac bardzo dajacy mi sie we znaki kregoslup, poszlam na spacer wsrod ryzowych pol...



















Trzeciego dnia znow wsiadlam na lodz, tym razem na 7 godzin, po 4 godzinach na malym drewnianym krzeselku nie bylam juz w stanie w pelni sycic sie pieknymi widokami. A bylo co podziwiac: wapienne wzgorza, rybacy w czolnach, wioslami ogluszajacy ryby, gromadki nagich brazowych dzieci, bawiacych sie w wodzie i machajacych do nas z calych sil.















Od wczorajszego wieczora jestem w pieknym Luang Prabang, gdzie pelno swiadectw kolonialnej przeszlosci. Wreszcie mam pokoj z meblami: wygodne lozko, za ktore moj krzyz jest wyraznie wdzieczny, biurko, stolik i dwa krzesla. Bardzo tanio mozna tu sie wyzywic, a nocny targ oferuje mnogosc pysznych dan. Mozna sie tez rozpiescic: wlasnie wylizuje miseczke po musie czekoladowym w herbaciarni/ksiegarni L'etranger. Zwiedzam dzis miasto na rowerze i tak cos mi sie zdaje, ze po raz pierwszy w trakcie mej podrozy trafilam do miejsca, gdzie chcialabym pomieszkac. Niestety juz we wtorek, po poniedzialkowym kursie gotowania, musze wsiasc w nocny autobus jadacy do Vientiane... Tam zamierzam spedzic zaledwie jeden dzien i znow wsiasc w nocny autobus jadacy do Pakse - dokonalam zdecydowanych ciec w swoich planach podrozniczych, zamieniajac jakosc na ilosc.

Mocno caluje wszystkich Kochanych Komentatorow i Cichych Czytelnikow!

6 komentarzy:

  1. Czy nie za duże tempo.? Jeszcze tyle miesięcy
    w podróży, żeby nie zabrakło Ci sił. Całuski

    OdpowiedzUsuń
  2. Zmartwiły mnie te uwagi o znękanym kręgosłupie.
    Czy masz wkrótce w planach dłuższe (stacjonarne) wakacje ?

    OdpowiedzUsuń
  3. No jak to? W Luang Prabang siedze juz trzeci (caly) dzien! Dluzej niz 5 nocy raczej na razie nie planuje sie zatrzymywac, w lutym planuje 7-10 dni bujania sie w hamaku miedzy palmami. Kregoslup po kolejnym laotanskim masazu i kolejnej nocy na wygodnym materacu czuje sie coraz lepiej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj Edytko, od jakiegoś czasu tygodni śledzę z ciekawością Twojego maila z podróży. Osobiście się nie znamy, ale mamy wspólną kolezankę - Anitę (byłyśmy ostatnio razem na Syberii i w Mongolii). Życzę Ci fascynującej dalszej podróży i będę czekała na kolejne posty:) Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej Agnieszko, oczywiscie slyszalam o Tobie, Aniska z wypiekami na twarzy opowiadala o wyprawie do Mongolii :) Zapraszam do dalszej lektury, choc wkrotce zapowiada sie cisza na blogu, poniewaz znow wybieram sie w miejsca odlegle od "cywilizacji"...

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękne zdjęcia :) dzięki nim podróżujemy z Tobą.

    OdpowiedzUsuń