niedziela, 30 maja 2010

Surry Hills 2010



Ostatni przystanek na trasie w Australii: Sydney. Na mnie zdecydowanie najwieksze wrazenie wywarla slynny budynek Opery, o czym sie przekonacie, ogladajac zdjecia. Tak, widoczna jest prawie na kazdym z nich!









Opere ogladalismy z zewnatrz, z pokladu promu plynacego do Manly, z nadbrzeza, z rana, z wieczora, oraz od wewnatrz, na specjalnej wycieczce za kulisy. Akurat rozpoczal sie festiwal Vivid Sydney i noca na slynnych zaglach wyswietlane byly obrazy i filmy zaprojektowane przez zone Lue Reeda.











Ktora wizualizacja najbardziej Wam przypadla do gustu? :)

Poza Opera zwiedzilismy naprawde rewelacyjna Galerie Sztuki Nowej Poludniowej Walii, na ktora niestety mielismy zbyt malo czasu, a ostatnia noc w Australii - i ostatnia noc wspolnej podrozy - uczcilismy wieczorna wizyta w Obserwatorium. Na wlasne oczy widzialam Saturna! Naprawde otoczony jest pierscieniem ;) Dowiedzialam sie rowniez, ze nasze Slonce jest mniej wiecej w polowie zycia, wiec mozemy wszyscy odetchnac: swiat sie nie skonczy za naszego zycia!

I tak, wsrod deszczu i chmur, opuscilam Australie i ruszylam ku zielonym pastwiskom Nowej Zelandii... Raport wkrotce!

czwartek, 27 maja 2010

Spacer w chmurach


Z tropikalnego, slonecznego i goracego Cairns tralilam w sam srodek australijskiej jesieni... Jest zimno (w ciagu dnia bylo jedynie 8 stopni) i ciagle pada! Warstwowo nakladam prawie wszystko, co mam.
 
Jestesmy w miejscowosci Katoomba w Blue Mountains nieopodal Sydney. Szczerze mowiac nie wiem dlaczego te gory zwane sa blekitnymi, poniewaz nie udalo mi sie ich zobaczyc - mgla jest gesta jak mleko. Sama Katoomba natomiast przypomina mi nasza Krynice, wiec zwazywszy na aure, czuje sie tu troche jak w Beskidach w listopadzie. Wczoraj lalo calusienki dzien, wyrwalismy sie z hostelu tylko na pare chwil, ktore spedzilismy w jednej z kawiarenek, delektujac sie goraca czekolada z pianka i bita smietana. Dzis wydawalo sie, ze bedzie lepiej, ruszylismy wiec na szlak, oczywiscie ubrani na cebulke i zaopatrzeni w "pokrowce" przeciwdeszczowe. Tak przy okazji: plastikowe chinskie ponczo przeciwdeszczowe, ktore kupilam w Lublinie za 5 zl nadal swietnie sie sprawdza ;) Niestety, gdy dotarlismy do pierwszego punktu widokowego, z ktorego powinna sie roztaczac przepiekna panorama na gory z Trzema Siostrami na pierwszym planie, zobaczylismy jedynie gesta, nieprzenikniona mgle... Na domiar zlego deszcz znow zaczal siapic, wiec zrezygnowalismy z dalszego marszu i wrocilismy do domu.

 
Tak wlasnie, do domu, gdyz hostel, w ktorym sie zatrzymalismy to prawdziwy dom z dala od domu. Miesci sie w blisko stuletnim budynku, jest niewielki i przytulny, i co bardzo wazne - jest ogrzewany. W pokoju dziennym jest kominek, a w lazience prawdziwa wanna! Tak wiec dzis, po raz pierwszy od siedmiu miesiecy, wzielam kapiel. O rozkoszy... Zdecydowanie znalazlam zwyciezce rankingu australijskich hosteli!
 
Jutro ruszamy do Sydney i tam przyjdzie mi sie pozegnac z Philem, ktory wraca do domu. A ja z zimnej Nowej Poludniowej Walii przeniose sie na oby nie zimniejsza Polnocna Wyspe Nowej Zelandii!
 
PS1: Jeszcze raz dziekuje wszystkim, ktorzy pamietali!!! :*
 
PS2: Za mna siedem miesiecy podrozy, przede mna jeszcze siedem tygodni...

środa, 19 maja 2010

Z kamera wsrod zwierzat, czyli...

... specjalny post poswiecony wylacznie odwiedzinom w Rainforest Habitat, czyli wielkiej wolierze, gdzie zwiedzajacy poruszaja sie swobodnie wsrod ptactwa i zwierzyny. Spedzilismy tam prawie caly dzien i byl to zdecydowanie jeden z najbardziej udanych dni australijskiej podrozy!



W Rainforest Habitat wbrew nazwie sa trzy strefy geograficzno-zoologiczne, a nie jedynie strefa lasow deszczowych. Oprocz zwierzat zamieszkujacych lasy tropikalne, mozna tu tez zapoznac sie blizej z mieszkancami podmoklych i stepowych terenow Australii. Poniewaz w Port Douglas paradoksalnie wydajemy bardzo niewiele (powrot na pole namiotowe...), zafundowalismy sobie lunch w towarzystwie tropikalnych ptakow. Jedzenie bylo bardzo smaczne, a co najwazniejsze mozna bylo jesc do woli, a upierzeni kompani okazali sie nieco zbyt natarczywi - trojka bialych bandytow osaczyla nasz stolik i bacznie pilnowala, czy aby jakis okruszek nie spadnie na podloge. Poniewaz wiemy, ze ptakom nie sluzy ludzkie jedzenie, wyjatkowo nic pod stolem nie wyladowalo i wtedy jeden z ptakow przeszedl do ofensywy: wskoczyl na blat stolu, nie dal sie odstraszyc widelcem i porwal kostke sera z salatki! Na szczescie udalo mi sie atak sfilmowac; mam nadzieje, ze ptaszystko nie padnie po zjedzeniu sera i nie bedzie to ostatni film z jego udzialem...

Reszta jest... obrazami!

PS: Maq, nie udalo mi sie zlapac kangura pod reke, ale za to on mnie w reke pocalowal, czy takie zdjecie wystarczy? ;)

"Misie" koala spia 19 godzin na dobe i spedzaja 1-3 godzin dziennie wcinajac liscie eukaliptusa. Nie jest to wysoko kaloryczne jedzenie, w dodatku dosc toksyczne, wiec pluszaki nie moga zjesc zbyt wiele lisci, no i nie maja zbyt wiele energii.







Kukabara to endemiczny ptak zamieszkujacy Australie, jego nazwa pochodzi od charakterystycznego krzyku, ktory wydaje.





Paszczaki australijskie to ptasi mistrzowie kamuflazu. Prawda, ze wygladaja troche niesamowicie?





To czarna kakadu:



to kazuar:



a to serowy rabus:



Niegdys sadzilam, ze kazdy kicajacy torbacz to kangur, o swieta ignorancjo! Teraz wiem, ze te "prawdziwe" kangury to te duze rude, oprocz nich sa jeszcze m.in. wallaby, euro, kangury bagienne zwane "smierdzielami", a nawet kangury nadrzewne! Na pierwszym zdjeciu mama wallaby z malenstwem, kangur nadrzewny na zdjeciu ostatnim.









To oczywiscie krokodyl i to ten slonowodny, czyli dorastajaca do min. 6 metrow smiertelnie niebezpieczna bestia!



Reszta zwierzakow nieznana jest mi z imienia, ale i tak sa ladne :)







Udalo mi sie nakrecic kilka bardzo fajnych filmikow, obiecuje, ze po powrocie zaloze konto na Youtube'ie i bedziecie mogli je obejrzec!

wtorek, 18 maja 2010

Malina na aborygenskiej sciezce

W Darwin, jak wiecie, wsiadlam do samolotu z kangurem na ogonie i polecialam do niewielkiej Alice Springs, ktora jest geograficznym srodkiem Australii. To mile miasteczko lezy w poblizu wygladajacego z lotu ptaka jak gigantyczny nasyp masywu gorskiego, nad rzeka Todd, ktorej nie ma...





W "Alicji", znienacka wyrastajacej posrod pustyni, jeszcze wyrazniej widac rozdzwiek pomiedzy rdzennymi i naplywowymi mieszkancami kontynentu. Wiekszosc Aborygenow, ktorym udalo sie przezyc liczne masakry i starcia z Europejczykami, ulegla niestety pokusie nieznanym im wczesniej "luksusow", takich jak alkohol, narkotyki i fast food. Uzaleznienia przyszly w piorunujacym tempie, gdyz Aborygeni nie mieli wrodzonej odpornosci, jaka mamy my, od pokolen przyzwyczajeni do uzywek. W oddalonych od cywilizacji wspolnotach aborygenskich panuja scisle zasady (zero tolerancji!), osoby nie przestrzegajace ich sa usuwane poza nawias wspolnoty i zmuszone do koczowania w miastach. Praktycznie cale centrum Alice Springs (czyli w sumie 5 ulic) jest zajete przez Aborygenow przesiadujacych calymi dniami na lawkach i kraweznikach. Biali staraja sie nie zwracac na nich uwagi, natomiast Aborygeni stwarzaja wrazenie, jak gdyby wcale bialych nie dostrzegali... Dwa odrebne swiaty... Bardzo mi ta dychotomia i nierownosci spoleczne utrudniaja polubienie Australii.

A z Alice Springs polecialam do najslynniejszego kamienia na swiecie, czyli do Uluru. Nareszcie! I bardzo sie ciesze, ze polecialam, bo najwieksze wrazenie Uluru robi widziany z lotu ptaka, co pozwala docenic w pelni jego monumentalne rozmiary.



Wprowadzilam sie do 20-osobowego dormitorium i ruszylam na blizsze spotkanie ze skalami. Najbardziej urokliwy spacer w Parku Narodowym Uluru - Kata Tjutas to ten wsrod "Wielu Glow", zwany Dolina Wiatrow. Kata Tjutas (czyli w jezyku rdzennych mieszkancow tego terytorium "wiele glow") to imponujace pomaranczowe kopuly, wsrod ktorych panuje spokoj i cisza, przerywane jedynie przez wszedobylskie muszki. Ten mistyczny spokoj emanujacy ze skal pozwala zrozumiec, dlaczego dla tutejszych Aborygenow Kata Tjutas, podobnie jak Uluru, sa miejscem swietym.









Uluru odwiedzilam z bliska pod wieczor, by moc podziwiac jak zmienia kolor w promieniach zachodzacego slonca. Szarawy, w ostatnich promieniach slonca rozblyska jaskrawym oranzem, jak gdyby sam stawal sie zrodlem swiatla.



Z pustyni ruszylam ku Oceanowi Spokojnemu i lasom deszczowym porastajacym gorzyste wschodnie wybrzeze w okolicach Cairns. Tam spotkalam sie znow z Philem i razem wsiedlismy do zabytkowej kolei wspinajacej sie ku malej wioseczce Kuranda, lezacej posrod lasow tropikalnych. Ta podroz byla zdecydowanie najbardziej widowiskowa podroza kolejowa, jaka odbylam! Po drodze 15 tuneli wykutych w skalach, oszalamiajace widoki na wybrzeze i urzekajace wodospady...











Kuranda tetni zyciem pomiedzy 10 rano a 15 po poludniu, kiedy na jej dwoch ulicach kroluja turysci wpadajacy tu jedynie na kilka godzin. Pozniej zycie zamiera, a w wiosce pozostaje jedynie garsc mieszkancow i garstka gosci pozostajacych na troche dluzej. Dziwne, ze tak malo osob decyduje sie na dluzszy tu pobyt, bo naprawde jest tu co robic! Mozna miedzy innymi wybrac sie na spacer nad urokliwy w porze suchej (czyli teraz) i absolutnie imponujacy w porze deszczowej wodospad Barron Falls.





Kuranda jednakze na zawsze pozostanie w mej pamieci dzieki "slawnemu hostelowi pani Miller", w ktorym sie zatrzymalismy. Ten przestronny dom zostal wybudowany w 1907 roku przez wlasciciela tartaku dla jego corki, lecz dosc szybko zostal zaanektowany przez kosciol metodystow jako osrodek mlodziezowy. Chyba jeszcze z tamtych czasow pochodza metalowe lozka pietrowe i wygniecione materace na sprezynach... Od okolo 40 lat dziala tu hostel, niegdys prowadzony zelazna reka pani Miller, a obecnie pozostajacy w stanie artystycznej ruiny.



Nie wiem, kto jest obecnie wlascicielem hostelu, gdyz jego prowadzeniem zajmuje sie Hans, emeryt austriackiego pochodzenia, niegdys hipis i birbant, obecnie filozof i milosnik sztuki epistolarnej, a przede wszystkim ekscentryk par excellence. Wydaje mi sie wielce malo prawdopodobne, bym kiedykolwiek jeszcze musiala nocowac w podobnie zapuszczonym miejscu. Z pewnoscia nie zdecydowalabym sie na nocleg w tym zapomnianym przez bogow porzadku miejscu, gdybym byla sama! Na szczescie Hans oraz przesiadujacy calymi dniami i nocami przed telewizorem domniemany syn wlasciciela, w nieodlacznym plaszczu przeciwdeszczowym i z nieodlaczna laska, okazali sie wariatami raczej niegroznymi, a w blizszym kontakcie nawet sympatycznymi :)
Z Kurandy, znow przez Cairns, przybylismy tu, czyli do Port Douglas. Co za odmiana! To kurort nadmorski z prawdziwego zdarzenia, dokola rosna palmy, paprocie, mangowce i diffenbachie, wsrod ktorych gniazduja papugi i kukabary, a woda w basenie jest czysta i ciepla. Zostajemy tu caly tydzien; caly tydzien bez pakowania i rozpakowywania plecaka! Wczoraj nurkowalismy na rafie Agincourt, jednej z zewnetrznych raf Wielkiej Rafy Koralowej i przyznam, ze sa powody, by zaliczac Wielka Rafe do najpiekniejszych miejsc nurkowych! Podwodne ogrody koralowe ustepuja jedynie tym, ktore widzialam na Surin i choc nie ma tu takiej obfitosci i rozmaitosci zycia morskiego jak na rafie Ningaloo, sama uroda korali dostarcza wystarczajacej ilosci wrazen! W najblizszych planach spacer czteromilowa plaza, rejs jachtem ku zachodzacemu sloncu i obiad z egzotycznymi ptakami w tutejszym ogrodzie zoologicznym. Prawda, ze teraz chcielibyscie zamienic sie ze mna miejscami? ;)
Do uslyszenia z Sydney!

czwartek, 6 maja 2010

2500 km pozniej...

UWAGA: sa nowe zdjecia :)



Jak sie domyslacie zapewne z wiele mowiacego tytulu, niewiele w ciagu ostatniego tygodnie sie wydarzylo; glownie siedzielismy w rozgrzanym do bolu samochodzie. Zmienil sie krajobraz: pojawily sie baobaby, szczeciniaste trawy, woda w rzekach i potokach, i zakrety na drodze. Zmienila sie strefa czasowa: teraz jestesmy w strefie GMT + 9:30. Zmienilismy tez kolo. Po drodze zatrzymywalismy sie oczywiscie, m.in. w Broome, gdzie udalo nam sie trafic na noc, ktora zdarza sie jedynie dwa razy w ciagu miesiaca. Gdy pora wschodu ksiezyca w pelni zgodna jest z pora odplywu, na miejskiej plazy w Broome mozna obserwowac takie oto piekne widowisko, zwane "schodami do ksiezyca":



Podczas innego postoju karmilismy krokodyle! Byly raczej malutkie, najwiekszy pewnie mierzyl okolo 2 metry (a potrafia dorastac do 5 metrow!), ale klapaly dziobami dosc przekonujaco...





No i nareszcie dotarlismy do absolutnie najpiekniejszego miejsca, jakie do tej pory Australia nam zaserwowala: do Parku Narodowego Nitmiluk, czyli przelomow rzeki Kathrine. Jest to miejsce, na ktore od poczatku podrozy ostrzylam sobie zeby; planowalam spedzic caly dzien podziwiajac widoki z perspektywy kajaka. Katherine na samym poczatku zaserwowala mi spore rozczarowanie: z powodu wysokiego po porze deszczowej stanu wody, wciaz grasuja w niej krokodyle i nie wolno plywac ani kajakowac. Nie bylo wiec wyboru, musialam przelamac swoja niechec do turystyki zorganizowanej i wraz z 50 innymi pasazerami ruszylam w rejs przelomami "Kasi" na pokladzie metalowej lodzi spacerowej. Na szczescie widoki sa autentycznie cudowne i wynagradzaja zbyt tlumne towarzystwo (i wysoka cene tej atrakcji). Niestety znow zdjecia nie sa w stanie w pelni oddac urody tego miejsca, ale mam nadzieje, ze pozwola wyrobic sobie opinie na jego temat :)













Drugi postoj w Nitmiluk to wodospady Edith (tak, tak, wreszcie cos ladnego nazwanego moim imieniem!), ktore niniejszym trafily do elitarnej listy trzech najpiekniejszych wodospadow, jakie widzialam w trakcie calej dotychczasowej podrozy. Spedzilam tu przemily dzien lezakujac na trawie, czytajac ksiazke i rozpieszczajac sie lodami waniliowymi z malinowym sorbetem. Ech, zycie... W dni takie, jak ten, wiem na pewno, ze warto wyjechac z domu tak daleko i targac ten piekielny plecak!







I tak dobiega konca nasza wspolna podroz z Heather, w sumie ponad 7500 km! Dotarlismy do celu, czyli do Darwin, gdzie Phil zajmie sie sprzedaza naszej niezawodnej "Rudej" (trzymajcie kciuki za jego sukces!), a ja wsiade do samolotu lecacego w samo serce Australii!

Informacja z ostatniej chwili: udalo nam sie sprzedac Heather za 50% ceny zakupu! I to w Darwin, gdzie wszyscy sprzedaja, wiec sie ciesze. Beda pieniazki na nurki na Wielkiej Rafie Koralowej ;)