środa, 30 czerwca 2010

Pocztowka z Fidzi



Kochani, mam dla Was juz pierwsza obszerna i arcyciekawa relacje, z rekinami, kokosami, kanibalami i misjonarzami, ale niestety tutejszy komputer nie polubil sie z moim telefonem, gdzie ta relacja jest zapisana :( Na razie wiec jedynie zapewnienia o moim jak najlepszym samopoczuciu i obrazek z plazy w Silanie. Cmok.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Moje wielkie fidżijskie wakacje!

Ostatni przystanek... 18 dni odpoczynku i relaksu na rajskich plażach pacyficznych wysp... Ponieważ, jak sadzę i mam nadzieję, będę głównie w miejscach pozbawionych dostępu do Internetu i na relację będziecie musieli poczekać być może do mojego powrotu do kraju, oto plany:

Ląduję, jak chyba każdy, kto leci na Fidżi, w Nadi na wyspie Viti Levu. Ponieważ nie jest to ciekawe miejsce, już z samego rana następnego dnia planuję wsiąść do autobusu jadącego do stolicy kraju, Suvy i tam (trzymamy kciuki!) chcę zdążyć na prom płynący ku niewielkiej wyspie Ovalau. Tam najpierw zatrzymam się w Hotelu Kolonialnym i ponurkuję, a później przeniosę się do małej wioski na północy wyspy, gdzie pomieszkam wśród jej przemiłych mieszkanców przez dni kilka. Z Ovalau popłynę na maleńką wysepkę Caqalai, gdzie Kościół Metodystyczny (sic!) prowadzi jedyny pensjonat, czyli kolejne kilka dni w chatce na plaży. Należy mi się! W drodze powrotnej zatrzymam się na parę dni w okolicach Suvy, a stamtąd pojadę wprost na lotnisko. I wtedy dopiero się zacznie... Czekają mnie 3 loty, dwa z nich ponad jedenastogodzinne, a w Warszawie znajdę się dopiero po 36 godzinach w podróży! Choć wedle lokalnych czasów w Nadi, Los Angeles, Londynie i Warszawie, moja podróż potrwa niewiele ponad dobę: wylatuję z Fidżi o 22:00 czasu lokalnego 10 lipca, a w Warszawie ląduję 11 lipca o 22:30 ;) Nadal czekam na pomysły na spędzenie 8 godzin na lotnisku LAX! Na razie prowadzi sugestia wycieczki do Santa Monica, jeśli będę mogła opuścić lotnisko... Pozdrawiam i ściskam Was wszystkich mocno!

niedziela, 20 czerwca 2010

Pożegnanie z Nową Zelandią

Słynny pociąg Overlander przywiózł mnie z Wellington z powrotem do Auckland. Pokonanie 681km, 352 mostów i 14 tuneli zabrało ponad 12 godzin. Dziś czas na uzupełnienie braków w plecaku i gruntowne przepakowanie go - głęboko na sam spód chowam znów ciepłe ciuchy, a na wierzchu zostawiam kostium kąpielowy, maskę i fajkę. Pora na...

sobota, 19 czerwca 2010

Lata dwudzieste, lata trzydzieste



Przez całą drogę z Taupo do Napier (miasta o niedokończonej nazwie ;>) siedziałam z nosem przyklejonym do szyby. Krajobraz widziany z okien autobusu rozpościerał się na trzech planach. Na pierwszym - zielone wzgórza usiane białymi punktami owiec. Wzgórza stopniowo nabierały bardziej dramatycznych kształtów, wyrastając ponad granicę sosnowych lasów. W tle wyłaniały się wysokie, skaliste góry okryte pierzyną śniegu. Nagle wzgórza niemalże pionowo zbiegły ku oceanowi i znalazłam się w leżącej nad Pacyfikiem "światowej stolicy Art Deco". Obiecałam Wam wyjaśnić, skąd takie zagęszczenie budynków o jednolitej architekturze.

3. lutego 1931 w Napier i pobliskim Hastings zadrżała ziemia. Trzęsienie ziemi o sile blisko 8 stopni w skali Richtera kompletnie zniszczyło całe centrum miasta. Niezwłocznie przystąpiono do jego odbudowy i w ciągu zaledwie paru lat w miejscu drewnianych edwardiańskich willi stanęły budynki wzniesione w przeżywającym wówczas rozkwit stylu Art Deco. Spacer po niewielkim centrum Napier to przyspieszony kurs architektury tego okresu.











Z niemalże równym entuzjazmem "zwiedziłam" znajdujące się na plaży odkryte baseny z termalnie podgrzewaną słoną wodą oraz tutejsze Centrum Art Deco, gdzie dostałam zawrotu głowy wśród rozmaitych cudeniek w moich ulubionych stylach Art Deco i Art Nouveau. Bez duchowego wsparcia ze strony nieobecnego Phila, który zawsze pilnował, bym nie przepuściła ostatniego grosza, nie było łatwo... Oczywiście z pustymi rękami stamtąd nie wyszłam ;)



Piszę do Was rozłożona w wygodnym fotelu, przed sobą mam panoramiczne wykuszowe okno, a z niego widok na morze oddzielone od blisko 90-letniej drewnianej willi jedynie wąską drogą. W pokoju jest kominek, miło więc tu i przytulnie. Moja sypialnia, którą dzielę z miłą Niemką, jest na pierwszym piętrze; mamy pościel w różyczki i elektryczne koce, a do snu kołysze nas szum fal... Nie, nie odwiedzam zamożnych krewnych w ich nadmorskiej rezydencji; takie luksusy trafiają się w niektórych hostelach w Nowej Zelandii! Jestem na samiuteńkim dole Półocnej Wyspy (Południowa Wyspa w zasięgu wzroku!) nieopodal Wellington.


Na pierwszym planie wyspa Mana, a za nią, oddzielona Cieśniną Cooka, Południowa Wyspa.


W tle widać, jak się zdaje, ośnieżone szczyty Południowej Wyspy, ale w rzeczywistości odbijają one swiatło zachodzącego słońca.

Jak na stolicę NIE przystało, Welly jest niewielkie i przyjazne. Stromą kolejką wjechałam do Ogrodu Botanicznego. Krętą ścieżką zeszłam ku osławionemu "Ulowi" (to reprezentacyjne skrzydło Parlamentu, wybudowane w latach 70 wśród licznych kontrowersji; na zdjeciu ponizej).



Zwiedziłam Parlament, mijając się w kuluarach z odwiedzającym Nową Zelandię prezydentem Chin. Niemalże cały dzień spędziłam w Te Papa, ultranowoczesnym i interaktywnym muzeum narodowym. Dokonawszy tego wszystkiego, wsiadam jutro z samego rana do pociągu nie byle jakiego, który powiezie mnie z powrotem do Auckland, gdzie uzupełnię ten wpis zdjęciami. A bientot!

niedziela, 13 czerwca 2010

Cala zima bez ognia



Tak wiec czekam sobie w Taupo na dobra pogode, ktora pozwoli wybrac sie na prawdopodobnie najslynniejszy gorski szlak w Nowej Zelandii - Tongariro Crossing. Zimno jest, noca nawet sa przymrozki, ale Nowozelandczycy sa najwyrazniej wielkimi optymistami i nie widza potrzeby montazu centralnego ogrzewania. Tak, w przemilym hostelu, w ktorym sie zainstalowalam nie ma ogrzewania! Na szczescie wygodne lozka, dodatkowe koldry, luksusowe lazienki i sympatyczna zaloga (a przede wszystkim zabojczo przystojny Norweg Lars, ktory wyglada raczej na Hiszpana ;>) wynagradzaja przejmujacy chlodek. Poza tym, ponoc spanie w niskich temperaturach dobrze wplywa na urode ;)

W przerwach pomiedzy opadami deszczu wybralam sie na spacer wzdluz rzeki Waikato, najdluzszej w Nowej Zelandii. Rzeka ma przepiekny, szmaragdowy kolor w miejscach, gdzie plynie spokojnie, a tam, gdzie kaskadami spada w dol, jest bialo-blekitna jak lod. Wodospady Huka niosa tak potezna ilosc wody, ze w ciagu jednej minuty moglaby wypelnic trzy baseny olimpijskie!





Niedaleko od miasta do rzeki wpada niewielki strumien i nie byloby w tym nic ciekawego, gdyby nie fakt, ze strumien jest goracy. Tak wiec po dosc dlugim spacerze (ok. 11km) z przyjemnoscia wykorzystalam chwilowe rozpogodzenie, zrzucilam cieple ciuszki i wskoczylam do naturalnego jacuzzi pod golym niebem... Niezwykle przyjemnie i za darmo!

Dzisiejszy dzien niestety przyniosl niedobre wiesci: w wysokich gorach wciaz zla pogoda, wieja zbyt silne wiatry, by moc ruszyc na szlak, a na poprawe warunkow dluzej juz czekac nie moge. Tak wiec pozostanie mi jedynie wspomnienie Parku Tongoriro i jego wulkanicznych szczytow widzianych z oddali.



Na pierwszym planie olbrzymie jezioro Taupo, a nie morze, choc fale moglyby swiadczyc inaczej.

Jutro ruszam do Napier - miasta prawie w calosci zbudowanego w stylu Art Deco, a dlaczego tak jest, dowiecie sie juz niedlugo!

czwartek, 10 czerwca 2010

Kia ora, folks!



W powietrzu czuc wyczuwalny zapach siarki. Okolica spowita jest klebami bialej, gestej pary. Tu i owdzie slychac bulgotanie wrzacej wody i... blota. Gdzieniegdzie goraca woda pod olbrzymim cisnieniem wybucha w powietrze kilkudziesieciometrowymi slupami. Nie, nie trafilam do piekla (co niektorzy zlosliwi mi wroza!), lecz do najbardziej aktywnego geotermalnie miejsca w Nowej Zelandii, niewielkiego i bardzo widowiskowego miasta Rotorua.



Jest tu tak wiele do zobaczenia i do zrobienia, ze przynajmniej tydzien (i mala fortune...) latwo by tu przepedzic. Z powodu limitow zarowno czasowych jak i finansowych, ograniczylam sie do spacerowania wzdluz Siarczanej Zatoki, relaksu w pieknych termalnych basenach Polinesian Spa oraz wizyty we wciaz zywej maoryskiej wiosce o dosc skomplikowanej nazwie Te Whakarewarewatanga O Te Ope Taua A Wahiao. W skrocie wioska, zamieszkana przez Maorysow z plemienia Tuhourangi - Ngati Wahiao, nazywa sie Whakarewarewa, co rowniez skutkuje polamaniem jezyka, na szczescie nazwe mozna skrocic jeszcze bardziej do Whaka. Choc wioska jest popularna atrakcja turystyczna, zycie jej mieszkancow toczy sie po swojemu. Kapia sie w termalnych wodach, w goracych zrodlach gotuja warzywa, zawiniete wczesniej w muslin i zawieszone we wrzatku na sznurkach, a pare wydobywajaca sie z ziemi wykorzystuja do gotowania tradycyjnych potraw zwanych hangi.







W wiosce obejrzalam tez pokaz tradycyjnych tancow i spiewow maoryskich, ktore bardzo przypominaja te rodem z Hawajow, ale w koncu Maorysi z tamtych stron tu przybyli... A dla wielbicieli mojej niegasnacej urody, zdjecie wraz z maoryska dziewica i wojownikiem ;)



Na zakonczenie optymistyczny akcent, oby byl dobrym znakiem na niedaleka przyszlosc, gdyz ruszam w gory, na osniezone Przejscie Tongariro:

wtorek, 8 czerwca 2010

...cd



Dziekuje za trzymanie kciukow, udalo sie! Po deszczowej nocy wstal pogodny dzien i moglam podziwiac tysiace migoczacych swiatelek, uwieszonych wsrod ciemnosci u sufitu jaskini... Bylo to naprawde jedno z absolutnie najbardziej urokliwych widowisk, jakie podczas calej podrozy dane mi bylo podziwiac! Niestety wewnatrz jaskini nie wolno robic zdjec (choc i tak mocno watpie, by udalo sie w ciemnosci zrobic udane fotografie), zamieszcze wiec zdjecia Waitomo - prawda, ze tak wyglada Shire? :)

niedziela, 6 czerwca 2010

Trawa zielensza...

Jest takie angielskie powiedzenie, ze trawa zawsze jest bardziej zielona tam, gdzie nas nie ma. A kiedy wreszcie dotrzemy tam, gdzie nas nie bylo, a gdzie zawsze chcielismy pojechac, czasami roznie bywa... Nowa Zelandia widziana jeszcze z lotu ptaka budzi wielkie oczekiwania. Moge juz bezpiecznie powiedziec, ze te oczekiwania w zetknieciu z ziemia sa jak najbardziej spelnione! Trawa jest zielensza, wzgorza bardziej malowniczo tocza sie ku horyzontowi, woda jest slodsza i czysciejsza, a delfiny przyjazniejsze i radosniejsze. Mowia, ze z obu wysp Nowej Zelandii Polnocna, na ktorej jestem, jest ta brzydsza siostra... Jesli to prawda, jak cudnie musi byc na Poludniowej, skoro otacza mnie tak idealne piekno?!

Wyladowalam w Auckland i dzieki temu, ze nie spedzilam wiele czasu w jego centrum, uwazam je za naprawde sympatyczne, przyjazne miasto. Pierwsze noce spedzilam w butikowo-kawiarnianej dzielnicy Parnell, w hostelu, ktory niegdys byl rezydencja krolowej Tonga! Najwiekszych emocji podczas pobytu w Auckland dostarczyly mi odwiedziny w tutejszym oceanarium, gdzie... plywalam wraz z rekinami i gigantycznymi plaszczkami! Choc nie jeden raz widzialam rekiny na zywo podczas nurkowan, jednak taka bliskosc z nimi wywoluje dreszczyk emocji. Choc moze byly to dreszcze spowodowane niska temperatura wody ;)

Z Auckland ruszylam w poszukiwaniu slonca na polnoc, do miejsca zwanego Zatoka Wysp, czyli Bay of Islands. Wysp jest tutaj 144, na niektorych z nich mieszkaja kiwi i inne zagrozone gatunki ptakow, a na innych maja swoje rezydencje milionerzy. Zatoke zwiedzilam z pokladu lodzi, widoki byly calkiem niezgorsze, prawda?













Glowna atrakcja rejsu bylo spotkanie z delfinami, ktore byly wyjatkowo przyjaznie do nas nastawione, krecily sie wokol lodzi przez przynajmniej 15 - 20 minut i pokazywaly sztuczki niemalze jak w delfinarium! Wiecie, ze pewne doswiadczenie w obcowaniu z tymi uroczymi ssakami mam, ale te zamieszkujace Pacyfik u wybrzezu Paihii byly naprawde wyjatkowo nastawione na budowanie dobrych relacji z naczelnymi!

Dzis jestem w Waitomo, gdzie przywiodly mnie swiecace w ciemnosciach robale zamieszkujace tutejsze jaskinie. Brzmi malo romantycznie, prawda? Lecz gdy jest ciemno i nie widac, ze to kremowe robale wielkosci zapalki, tysiace swiatelek uczepionych pod sufitem jaskini tworza zaiste magiczna atmosfere. Czekam jeszcze na prawdziwy gwozdz programu, czyli przeprawe lodzia przez jaskinie pod tym rozgwiezdzonym sufitem... pada deszcz i poziom wody w jaskini jest zbyt wysoki. Trzymajcie wiec wraz ze mna kciuki, by do jutra woda opadla!