wtorek, 12 stycznia 2010

Trzydziesci dolarow, tylko nie placz, prosze!

Lub: "Welcome to Vietnam and have a nice day!"

10 stycznia o 7 rano wsiadlam na skuter, ktory powiozl mnie i moje plecaki przez kambodzanskie wsie, pomiedzy poletkami ryzowymi i domami na palach, mijajac dwokolowe drabiniaste wozy, woly orajace pola, dzieci jadace na rowerach do szkoly i kury grzebiace w ziemi na skraju drogi, az do granicy z Wietnamem. Za granica wsiadlam na drugi skuter, ktory dowiozl mnie do portu w miejscowosci Ha Tien, gdzie zgodnie z planem mialam wsiasc na prom plynacy na wyspe Phu Quoc. W taki to niewinny sposob zaczyna sie ta historia...

Jezdzi sobie Malina po Azji od dwoch miesiecy i wydawalo jej sie, ze juz wszystkie rozumy podroznicze zjadla, ale przedsiebiorczy narod wietnamski zaraz jej pokaze, jak duzo jeszcze nauki przed nia... Otoz dojezdzam ci ja do bramy portowej, zsiadam ze skutera i podchodzi do mnie mily Wietnamczyk. Oswiadcza, ze pracuje tutaj w porcie i pyta, jak mi moze pomoc. Ja na to, ze na piekna wyspe Phu Quoc mam pragnienie poplynac. Och, bardzo mi przykro, madame, mowi mily pan. Prom sie popsul, czekamy na czesci zastepcze, na Phu Quoc mozna dzis i w ciagu kilku najblizszych dni poplynac tylko lodzia rybacka. Patrze ci ja na te lodzie, male jakies, nie wygladaja na zbyt bezpieczne. W tym momencie kierowca mojego skutera odjezdza, zostawiajac mnie w porcie zupelnie sama. No, w towarzystwie milego pana... Nic to, mowie, po prostu pojade autobusem do Rach Gia, stamtad na wyspe odplywaja wodoloty. Zgadza sie, mowi pan, rozpromieniony. Zapytuje zatem, kedy do dworca autobusowego. Ach, to kawalek za miastem, madame musi pojechac mototaxi, ale zadnej mototaxi w zasiegu wzroku nie ma. Pan postanawia mi pomoc: dzwoni do szefa, prosi o chwile przerwy i po krotkiej negocjacji oplaty za kurs, wiezie mnie do autobusu. Zatrzymujemy sie w przydroznej kawiarni, co nie jest niczym niezwyklym w Azji, nie raz bylam wysadzana w takim miejscu, by tam doczekac przyjazdu autobusu. Pan dowiaduje sie, ze autobus bedzie za ok. pol godziny, postanawia wiec poczekac ze mna i wyjasnic kierowcy, ze nalezy mnie wysadzic jak najblizej przystani wodolotow. Zamawiam zupe na sniadanie, milo sobie gwarzymy, pytam pana o ceny typowych produktow, czasem troche mu sie myla tysiace i setki tysiecy, ale w koncu angielski nie jest jego ojczystym jezykiem, zamawiam jeszcze mrozona kawe i w tym momencie nadjezdza autobus. Oczywiscie robi sie zamieszanie, bo trzeba przelac moja kawe do plastikowego kubeczka, musze zaplacic rachunek w kawiarni, zaplacic milemu panu za podwozke, pada cena za bilet autobusu, pojawia sie pan z autobusu - tez normalna sprawa, zawsze w autobusach sa tutaj panowie bagazowi, wreczam panu bagazowemu zadana kwote, wsiadam do autobusu, pani bileterka pokazuje mi miejsce i wtedy, po moze 30 sekundach, dociera do mnie, iz jako ta pokorna owieczka wreczylam panu bagazowemu zadane 600000 dongow, a przeciez to potworna ilosc pieniedzy! Odwracam sie, by zaprotestowac, ze przeciez on na pewno chcial 60000, a nie 600000, no bo to przeciez potworna ilosc pieniedzy, ale pana bagazowego wcale nie ma w autobusie! A autobus juz jedzie, co wiecej pedzi wsrod wietnamskich poletek ryzowych i wiosek, rozganiajac na boki dzieci i kury! Nikt w autobusie nie mowi slowa po angielsku, poza tym pana bagazowego i milego pana z portu juz nie widac na horyzoncie... Och, jak sie zaczelam smiac z wlasnej glupoty! Pelen szacunek dla panow, ktorzy (cytujac G.) byli prawdziwymi zawodowcami, w konfrontacji z ktorymi my, amatorzy, mamy niewielkie szanse... Co zrobic... Postanowilam rozbic te sume na 30 dni i uwzglednic dodatkowego dolara w codziennym budzecie. Tak a propos, prawdziwa cena za bilet, w autobusie ekspresowym zreszta, to 45000 dongow. Panowie sprytni przynajmniej zaplacili za moj bilet, wiec nie musialam doplacic jeszcze tej wlasciwej oplaty za przejazd :)

Mialam poczatkowo obawy, ze bardzo sie zraze do Wietnamu, ale po dotarciu na wyspe Phu Quoc, po dniu spedzonym na pieknej plazy, w cieniu palm, po rozmowie z poznanym pierwszego wieczora Jacquesem, ktory znalazl odpowiednie dla mnie slowa otuchy, zaczelam odzyskiwac wiare we wrodzone dobro ludzi. A dzisiejszy dzien byl juz zupelnie cudowny, spedzilam go z dwojka Australijczykow i Kanadyjczykiem, zwiedzilismy na skuterach polnocna czesc wyspy, widoki niesamowite, ale to juz temat na inna opowiesc...

6 komentarzy:

  1. Ale cisza ,wszyscy martwimy się o te dolce.

    Edytka kiedyś ,kiedyś widziałem taki film ,właściwie baśń .
    Piękna sceneria ,piękne stroje i młodzieniec ,który wedruje do Lhasy w Tybecie .
    Podczas podróży jest uczestnikiem wielu zdarzeń,przygód nie zawsze miłych .
    Wspomaga biedaków ,potrzebujących ,staje w obronie słabszych pada ofiara oszustów i własnie złodziei.Często jest zawiedziony i ma tego dość ,czasami chce wracać .Ale nie,
    zachowuje pogode ducha,postępuje zawsze w zgodzie z samym sobą ze swoimi zasadami ,aż dociera do celu swojej podróży ,bodajże światyni czy klasztoru .
    I tam ,w świątyni dostrzega w osobie najważniejszego mnicha swojego -dręczyciela ,oszusta ,żebraka i złodzieja w jednej postaci ale pod różnymi przebraniami ,który jak sie okazało sprawdzał naszego bohatera ,jego godność ,uczciwość i umiejętności radzenia sobie z przeciwnościami.
    Jak się domyślasz egzamin został zdany a nasz bohater został namaszczony na tego ,który ma zostać ich przywódcą .
    Może i Ty jesteś poddawana próbie .

    oponka

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo piekna historia, dziekuje Krzysiu!

    OdpowiedzUsuń
  3. Edytko,
    Takie historie wzbogacają Twoje doświadczenie, nadają smaczku całej relacji i na pewno będziesz to wiele wiele razy opowiadać - dolce te Ci się więc zwrócą jako wydatek na spotkanie z lokalnym small business'em. ;-)
    ja właśnie pożegnałam się z 500PLN na bezsensowny mandat od drogówki...
    Buziaki,
    Aga

    OdpowiedzUsuń
  4. Swoja przygoda poodnioslas mnie na duchu, ze nie tylko ja jestem czasami nierozgarnieta, a Ciebie napewno spotka jeszcze niejedna mila niespodzianka z ktorej wyjdziesz bez szwanku. Caluski

    OdpowiedzUsuń
  5. Wyswietlilam sobie na monitorze ta wyspe Phuo Quoc, nie do wiary,jak swiat moze byc fascynujhacy i Ty naocznie tego doswiadczasz!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Edytka ale siupy no popatrz sama.

    15 stycznia ma nastąpić potężne zaćmienie słońca takie ,którego nie zaobserwujemy przez najbliższe 1033 lata .

    Najlepsza widoczność na kontynencie azjatyckim od Indii przez Birmę do Chin.

    Czyli kto go doświadczy w 100% ,oczywiście -wybraniec Edytka.

    A swoją drogą czy my nie możemy na tym jakoś zarobić , znów wspomnienia filmowe ,tym razem "Faraon"
    Edytka będziemy mieli 30 minut na prezentacje naszej mocy a wyobraź sobie co pomyśli ten biedny tragarz ,że taką karę na wszystkich ściągnął .
    O kurcze.

    Niech moc będzie z Tobą.
    oponka

    OdpowiedzUsuń