poniedziałek, 25 stycznia 2010

Plaskowyz Centralny lotem blyskawicy

Dosc spontanicznie zmienilam swoje plany i swiadoma faktu, iz czeka mnie wiele godzin w podrozy, ruszylam na Plaskowyz Centralny. I nie zaluje! A w zasadzie zaluje, ze nie moge tu zostac dluzej... Zwiedzam te okolice prawie w tempie wycieczki z filmu "Jesli dzis wtorek, jestesmy w Belgii"...

Dalat









Dalat przypomnialo mi troche Krynice, choc jest duzo wieksze - podobna atmosfera, troche turystyczna, troche kurortowa, troche naturalna i dookola piekne gory. Poniewaz mam zbyt malo czasu, nie plywalam po jeziorze, nad ktorym lezy Dalat, lodka w ksztalcie labedzia, nie przejechalam sie gondola, z ktorej roztaczaja sie piekne widoki na okolice, nie poszlam na spacer do Doliny Milosci, nie zwiedzilam ogrodu pelnego kwiatow... Owszem, Dalat ma spore sklonnosci do kiczu! ;) Moj czas w Dalat spedzilam bardzo aktywnie: rankiem wsiadlam na rower gorski i ruszylam w strone gory Langbiang (2169m). Wiekszosc trasy biegla na szczescie w dol, wiec dotarlam na miejsce wciaz w pelni sil i rozpoczelam mozolna wspinaczke... Pare dni wczesniej padal deszcz, gliniasta sciezka byla sliska niczym slizgawka i niezwykle stroma, szczerze mowiac kilkakrotnie rozwazalam zawrocenie z trasy, na co ostatecznie nie pozwolila mi ambicja. Po drodze zgubilam sie na chwile - gdy mozliwa byla jedna jedyna trasa, byla wyraznie oznakowana co kilka metrow, lecz na rozwidleniu szlakow nie bylo najmniejszej wskazowki i oczywiscie poszlam w zla strone... Wspinaczka w gore i z powrotem w dol zajela mi w sumie 4,5 godziny, lecz roztaczajace sie ze szczytu widoki byly warte wysilku! Po drodze spotkalam wiecej dzikich zwierzat niz ludzi, a nizsze partie gory porosniete byly sosnami, napawalam sie wiec zapachem sosnowych igiel i zywicy... Potem trzeba bylo na drzacych ze zmeczenia nogach wsiasc na rower i ruszyc pod gore ku miastu, nie bylo latwo...













Po poludniu odwiedzilam jedyny w swoim rodzaju dom w Wietnamie, nazwany przez lokalnych mieszkancow Szalonym Domem. To dzielo corki nastepcy Ho Chi Mina, wyksztalconej w ZSRR architektki, ktora postanowila zrealizowac swoje dzieciece marzenia i przerobila tradycyjny dom w stylu francuskim w to, co widac na zdjeciach :) Wizja nadal jest na etapie tworzenia, obecnie powstaje nowe skrzydlo domu, mozna jednak odnalezc zachowane fragmenty oryginalnego budynku.













Ho Lak

W drodze dalej na polnoc zrobilam sobie przystanek nad przepieknym jeziorem Lak, gdzie odnalazlam luksusowy i opustoszaly o tej porze roku osrodek. Oferowano mi nocleg w takim uroczym bungalowie (z wanna!) z widokiem na jezioro za 15 USD, na szczescie odmowilam, zanim to cudo zobaczylam, inaczej moj dzienny budzet lezalby w gruzach ;)



Ostatecznie zanocowalam w longhouse'ie, zbudowanym na wzor tych tradycyjnych, znajdujacych sie w pobliskiej wiosce plemiona M'nong.













Kon Tum

Najbardziej szalencza podroz przywiodla mnie do spokojnego miasteczka, w okolicach ktorego znajduje sie okolo 700 wiosek rozmaitych plemion gorskich. W sercu kazdej wioski stoi dom zwany rong, strzelista konstrukcja widoczna z daleka, gdzie odbywaja sie spotkania mieszkancow wioski. Jechalam trzema autobusami i dwoma motocyklami, 400km pokonalam w 8 godzin, dlugo bede wspominac te podroz i ciagle awantury o cene przejazow... W jednym z minibusow bylo 14 miejsc siedzacych, a pasazerow bylo w nim... 28! Na szczescie bylo warto, okolice urokliwe, a samo miasteczko wyjatkowo tanie - mozna tu zjesc za 50 centow! Dzisiaj wsiadlam na rower, zrobilam rundke po okolicy i znalazlam wreszcie komputer z szybkim laczem internetowym, wiec nareszcie uda mi sie zamiescic posta :)



















Wyjezdzam jutro z tych okolic szczesliwa, ze wreszcie udalo mi sie zobaczyc Wietnam odpowiadajacy moim wyobrazeniom tego kraju: soczyscie zielone poletka ryzowe, te swiezo obsadzone polyskujace lusterkami wody, poranne mgly unoszace sie nad nimi, wzdluz miedz pedzacy bydlo pastuszkowie w spiczastych kapeluszach, a w tle opadajace ku temu bukolicznemu obrazkowi szmaragdowe wzgorza... Nie sadzilam, ze to powiem, a jednak: chcialabym tu kiedys wrocic!

PS: Ktos moze sie domysla, przed czym ostrzega lub o czym informuje ten znak drogowy?!

6 komentarzy:

  1. TE zdięcia z obłokami są przepiękne, Czy to w tej chateczce spałaś?Jednym słowem, Wietnam Cię zauroczył.Fajnie, że tego doświadczasz. Całuski :)

    OdpowiedzUsuń
  2. przed spadającymi kłodami!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta chatka to rong, dom spotkan, ja spalam w takim dlugim domu, jak na jednym ze zdjec znad jeziora Lak. Klody, mowisz, Macku... Jest to jakas mysl, choc czy faktycznie? ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hmm....a może to jest "uwaga na dryfujące tratwy" :).
    Pozdrowienia ze znowu zasypanej śniegiem Warszawy!
    Filipka

    OdpowiedzUsuń
  5. hehe, no nie wiem po prostu nie wiem.
    uwaga linie wysokiego napięcia?

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochani, ale ja tez nie wiem, co oznacza ten znak, pojawial sie w miejscach, gdzie byly zakrety, a takze tam, gdzie bylo stromo, nawierzchnia drogi wydaje mi sie nie miec wiele z nim wspolnego, choc czasem bywala kiepska, a kable elektryczne sa tu po prostu wszedzie w oblednej ilosci, duzo wysilku wkladam w zrobienie zdjec, na ktorych nie widac linii elektrycznych ;)

    OdpowiedzUsuń