środa, 20 stycznia 2010

Niezly Sajgon!

Zapewne zorientowaliscie sie juz, ze nie jestem wielka fanka duzych miast... W dodatku Sajgon powital mnie rzesistym deszczem, ktory ustal dopiero w nocy przed moim wyjazdem. A mimo to, jak rowniez pomimo nieustajacego halasu i oszalamiajacej liczby pedzacych na spotkanie smierci (w dodatku mojej!) skuterow i samochodow, mimo nieustannych zaczepek kierowcow motodopow, obnosnych handlarzy dobr wszelakich i pucybutow, Sajgon spodobal mi sie i nawet zalowalam, ze nie moglam tam zostac dzien dluzej. Z pewnoscia bardzo do tego przyczynila sie Ania, mieszkajaca w Sajgonie z mezem Jacquesem, ktora powitala mnie niezwykle cieplo i pokazala zwariowana dzielnice chinska. Zajrzalysmy do paru swiatyn, zwiedzilysmy chinski targ, wypilysmy kilka mocnych, wietnamskich kaw, zeby nie dac sie pogodzie... Wieczorem Ania z Jacquesem zaprosili mnie na kolacje do restauracji, o ktorej trzeba wiedziec, zeby do niej trafic, bowiem ukryta na jest na ostatnim pietrze budynku. Mimo tej konspiracji, pekala w szwach, a specjalnoscia sa przysmaki z grilla. Posrodku stolu umieszczony jest ruszt, na ktorym samodzielnie przyrzadza sie frykasy: wolowine, dziczyzne, sarnine, krewetki, zaby itd. Po raz pierwszy w zyciu polozylam na grilla zywa jeszcze krewetke, widzialam, jak rozpaczliwie machala nozkami, a potem ze spokojnym sumieniem i apetytem ja zjadlam! Po raz pierwszy w czasie mojej podrozy widzialam tez takie ilosci szczurow! ;) Ale nie w restauracji, tylko na ulicach miasta. Zaluje tylko, ze do niezwykle ciekawego Muzeum Pamiatek Wojennych dotarlam pozno i nie zdazylam obejrzec calosci ekspozycji. Wystawione tam zdjecia dokumentujace wojne w Wietnamie sa i poruszajace, i piekne, pomimo swej tematyki, tym bardziej niezadowolona bylam, gdy punkt o 17:00 zgaszono bezceremonialnie swiatlo!

Ponizsze zdjecia zrobilam w pachnacej kadzidlem pagodzie Jadeitowego Cesarza, gdzie znajduja sie tez bardzo graficzne wyobrazenia mek piekielnych czekajacych grzesznikow, niestety zabraklo statywu... Aby zapewnic sobie szczescie, nalezy przyniesc ze soba malego zolwika i wrzucic go do przyswiatynnej sadzawki - niektore plywajace tam okazy sa naprawde sporych rozmiarow, a omszala skorupa kaze wierzyc, ze mieszkaja w sadzawce juz od dawna.











W dzielnicy chinskiej, jak widac, brakuje tylko dziada z baba, a w zasadzie oni tez tam sa. Nie brakuje tez biedy oraz kiczu: kiczowate sa chinskie dewocjonalia, ozdoby, zabawki, latawce...































W tym budynku miesci sie chinskie targowisko, gdzie kupic mozna zapewne wszystko.





A w tym - inny targ, najbardziej popularny wsrod turystow, gdyz znajdujacy sie w samym centrum Sajgonu.

1 komentarz:

  1. Nooo...parę z tych zdjęć wyjaśnia etymologię frazy użytej w tytule :)

    OdpowiedzUsuń