niedziela, 6 listopada 2011

Emparamada en el paramo

W niedzielę budzik zadzwonił o 5:15, gdyż o 6:00 mieliśmy być już wszyscy gotowi do wymarszu. Celem wędrówki: Páramo de Ocetá. Za Wikipedią: Paramo – formacja roślinna o charakterze trawiasto-krzewiastym, występująca w północnych Andach powyżej górnej granicy lasu. Dominują w niej trawy kępkowe, krzewy oraz rośliny olbrzymich rozmiarów z rodzaju Espeletia. Wykorzystywana jako pastwiska.

Punktem wyjścia jest miasteczko Mongui, obwołane najpiękniejszym w Boyace, nie bez kozery. W Mongui przez krótką chwilę czekaliśmy na resztę naszej wesołej grupki wspinaczej, więc oczywiście wykorzystałam okazję.















Typowy dla kolumbijskich miasteczek jest nieproporcjonalnie wielki rozmiar kościołów. Cóż, jezuici jakoś musieli zaimponować nawracanym duszyczkom...



Gdy wszyscy byli już na miejscu, nasz przewodnik Miguelito, głowa rodu Araque, zarządził grupową rozgrzewkę. Wszyscy dzielnie kręcili biodrami, rękami, nogami, głowami i czym jeszcze mogli, a na zakończenie rozgrzewki jeden z uczestników zaintonował inwokację do słońca - rączki do góry i łapiemy w dłonie energię słoneczną. Czyli to, co sceptycy i kontrrytualiści lubią najbardziej! Choć, w retrospektywie, może to nie była kompletna bzdura, bo faktycznie pogoda dopisała nieprzeciętnie! No, do czasu... Ale po kolei!

Zaczęło się łagodnie, od wędrówki szutrową drogą o niezbyt dużym nachyleniu. Nieduże nachylenie szybko ustąpiło miejsca stromiźnie, a wesołe pogwarki sapaniu i stękaniu. Ja oczywiście wiecznie się gubiłam z tyłu, bo utrwalałam widoczki.





Po ok. 30 minutach stanęliśmy zasapani pod "bramą chwały", a Miguelito oświadczył: no, to teraz zaczynamy się wspinać! I nie kłamał...



Pierwsze podejście było faktycznie strome, a w dodatku śliskie, na tyle, że dla bezpieczeństwa aparatu schowałam go do plecaka. Później było już łagodniej, a widoki... no sami powiedzcie!







Bardziej ambitni wdrapali się po drodze na wielki głaz, zwany (o ile dobrze zrozumiałam) królewskim kufrem, tutaj moja koleżanka Andrea, pozująca na Kate Winslett z Titanica.



A tutaj już nie Andrea ;) A następnie zabudowania pasterskie w dolinie.





No i wreszcie pojawiły się słynne frailejones, czyli te dziwaczne rośliny, wyglądające jak przybysze z innej planety. Rosną w tempie - uwaga! - jednego centymetra na rok. Pamiętajcie o tym, oglądając zwłaszcza jedno z kolejnych zdjęć.







Uwaga, na poniższym zdjęciu nie klęczę, stoję wyprostowana! Kto obliczy, ile lat może mieć ten chochoł?!













Po pięciu godzinach wędrówki byliśmy u celu, na wysokości 3900 m.n.p.m. Siedliśmy na skraju urwiska, wyjęliśmy z plecaków kanapki i termosy z kawą, i podziwialiśmy z góry "Czarny Staw", czyli Laguna Negra. Szczerze się przyznam, że wysokość zrobiła na mnie wrażenie, ciśnienie główkę rozsadzało, muszę bardziej intensywnie biegać na mojej skromnej wysokości 2600m, żeby być gotową na kolejne wędrówki!



Ledwo skończyliśmy jeść, a zaczęło lać, więc trasę w dół pokonaliśmy w strugach deszczu. W Mongui znaleźliśmy się dwie godziny później, przemoknięci do suchej nitki i przemarznięci, więc czym prędzej przypuściliśmy szturm na lokalną kawiarnię, zamawiając w hurtowych ilościach aguapanela ("napar" z syropu z trzciny cukrowej, można do niego dodać cytrynę lub limonkę, a nawet... ser!)



Po ostatnim rzucie oka (i obiektywu) na główny plac Mongui, tym razem skąpany nie w słońcu, a w deszczu, wróciliśmy do słodkiej Cazihity, gdzie czekała na nas kolacja i aguapanela na rozgrzewkę. A ponieważ nadal pobolewały nas głowy (ach, ta altura...), do naparu dodaliśmy liści koki, która jest doskonałym środkiem zaradczym przeciwko soroche, czyli chorobie wysokościowej. Wprawdzie zastosowaliśmy odwrotną kolejność, po zamiast przed, ale i tak pomogło :) I gwoli wyjaśnienia, nie spreparowane liście koki nie mają takiego działania, jak biały proszek. Są tradycyjnym środkiem leczniczym, podobno mają dużo składników odżywczych i nie miałam po nich żadnych odlotów ani doświadczeń pozacielesnych!

4 komentarze:

  1. Sigue disfrutando Colombia, muy lindas las fotos!!! Excelente talento!! I hope next time the sun shines all the way back!! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Gracias Felipe!!! :) Chluśniem, bo uśniem!

    OdpowiedzUsuń
  3. proszę przywieź trochę tych listków... nie uwierzę, jak sama nie spróbuję
    calusy
    d

    OdpowiedzUsuń
  4. jejeje, przyjedź i spróbuj na miejscu! :D

    OdpowiedzUsuń