środa, 18 kwietnia 2012

Semana Santa

Święta, Święta i po Świętach, a spędziliśmy je rodzinnie, w Sogamoso. Różnic wiele: po pierwsze, tutaj świętuje się Wielki Tydzień, a konkretnie dni od Wielkiego Czwartku do niedzieli. Po drugie, podobnie jak Boże Narodzenie, Wielkanoc jest tutaj głównie pretekstem do spotkań towarzyskich. Niedziela Wielkanocna jest w zasadzie dniem powrotów do domu, a nasz swojski Lany Poniedziałek, jak można się domyślać, jest po prostu zwykłym dniem pracującym. Usiłowałam z aparatem podejrzeć i udokumentować barwne w moim wyobrażeniu zwyczaje, ale niestety plan spalił na panewce. Najpierw wmawiano mi, że droga krzyżowa odprawiana jest w sobotę rano. Później, że w sobotę rano jednak jest msza rezurekcyjna. Faktycznie w sobotę (o 5 rano!) ulicami miasta przeszła procesja, lecz niezwykle skromna: na przedzie figura Matki Boskiej, a za nią około 30 ukrytych pod parasolami, zaspanych osób. Nie udało mi się dowiedzieć, kiedy odbywa się procesja z kiczowato kolorowymi figurami świętych i leżącym w trumnie Chrystusem, które w okresie Wielkanocy wystawiane są w kościołach. Być może większe szanse na "ustrzelenie" lokalnego kolorytu miałabym w mniejszych miejscowościach, gdzie ludność bardziej religijna i tradycyjna.

Jak widzicie, nasze wyobrażenie o jednolicie katolickiej Ameryce Południowej jest kompletnie błędne. Tu, w Kolumbii, coraz większą popularność zyskują kościółki nazywane chrześcijańskimi. Jeżeli dobrze rozumiem, są to kościółki uogólniając protestanckie, których członkowie zwracają się do siebie per "siostro" i "bracie", inspirowane wielością podobnych kościołów działających w USA. Zdziwniej i zdziwniej...

W poszukiwaniu ducha Wielkanocy z upodobaniem odwiedzaliśmy okoliczne kościoły. W Mongui zwiedziliśmy potężny gmach zakonu, wzniesiony już w XVII wieku. Budynek jest chlubą regionu, zwłaszcza wiszące w centralnym jego miejscu oryginalne obrazy pędzla Gregorio Vázqueza Arce y Ceballos, najważniejszego kolumbijskiego malarza ery kolonialnej.





Siedziba zakonu dostępna jest do zwiedzania zaledwie kilka dni w roku. Ewidentny jest brak jakichkolwiek środków na konserwację tego zabytku. Serce się kraje na widok zniszczeń i zaniedbań. Kilkusetletnie obrazy, meble, tkaniny i książki narażone są na nieustanny wpływ warunków atmosferycznych i pozostawione są w zasadzie same sobie. Smutne.





Kaplica pod wezwaniem św. Antoniego z Padwy, niestety znów zamknięta na cztery spusty:



Główny plac Mongui po czwartkowej mszy:












Mongui znane też jest z produkcji ręcznie szytych piłek i pysznych kiełbasek zwanych genovas:





Odwiedziliśmy też górniczą miejscowość Tópaga, z uroczym plaza mayor, która słynie z wyrobu naprawdę atrakcyjnej biżuterii i wyrobów dekoracyjnych z węgla. W Tópadze jest też bardzo ciekawy kościół, którego ściany ozdobione są dziesiątkami luster. Podobno w taki właśnie oryginalny sposób misjonarze starali się przyciągnąć do kościoła ciekawskich Indian. A żeby, już przyciągnąwszy, zatrzymać ich w okowach jedynej właściwej wiary, straszyli ich wizerunkiem diabła, królującym pośród aniołów na sklepieniu łuku tęczowego, oddzielającego prezbiterium od nawy.

Semana Santa, jak już wspominałam, to okres intensywnej aktywności towarzyskiej. To, co bardzo mi się podobało, to olbrzymia ilość imprez kulturalnych, o charakterze niekoniecznie nawiązującym tematycznie do ukrzyżowania i zmartwychwstania... Byliśmy na pantomimie Perfect Body, wyśmiewającej współczesną obsesję pięknem i ciałem idealnym. W Wielki Piątek wybraliśmy się na koncert całkiem niezłego chóru z Wenezueli, któremu towarzyszył koszmarny kwartet smyczkowy; pierwsza część raczej adekwatnie składała się m. in. z fragmentów "Pasji wg. św. Mateusza" Bacha i "Lacrimosy" Mozarta, lecz w drugiej części wysłuchaliśmy recitalu popularnych piosenek latynoamerykańskich - radość, taniec, miłość i muzyka.

A w sobotę zjedliśmy tradycyjne śniadanie, czyli mocno intrygującą w smaku zupę o nazwie changua: woda zabielona mlekiem, do niej wkruszony chleb, jajko w koszulce, ser (oczywiście... tu serem posypuje się nawet brzoskwinie w syropie...), wszystko szczodrze oprószone kolendrą i posolone. Jak Wam się podoba?

4 komentarze:

  1. Ja nie narzekam na brak apetytu, to pewnie i ta potrawa by mi smakowała a wygląda tak sobie. Jadłaś? jak smakuje? caluski Mama

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mamunia, smakuje tak, jak wygląda i brzmi :) Na szczęście przedtem zdążyłam zjeść wcześniejsze śniadanie, więc mogłam się tłumaczyć pełnym brzuchem ;) Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek zechciała ją zrobić. Ale za to po powrocie ugotuję Wam ajiaco, to naprawdę pyszna zupa!

      Usuń
  2. Pani Edytko, prosimy o przepisy na ciekawe potrawy, przynajmniej poczujemy smak i aromat Kolumbii czytając bloga.
    Pozdrowienia z Janowa Lubelskiego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepis na changuę powyżej, ale nie polecam ;] A kolumbijska kuchnia niestety mało ciekawa, typowy obiad to: smażona wołowina (przyznaję, że wołowina tutaj jest pyszna), ryż, sałatka ziemniaczana albo rozgotowany makaron w sosie, kilka plasterków pomidora lub ogórka i patacon, czyli smażony plazdorek z platana (podobne do bananów, ale tutaj uważane za warzywo). A przepis na faktycznie pyszne ajiaco mogę zamieścić, ale niestety połowa składników niedostępna u nas :( Pozdrawiam Janów Lub.!

      Usuń