czwartek, 9 czerwca 2011

Mucho calor!



Santa Marta, wybrzeze karaibskie, gdzie realia rodem z krajow rozwijajacych sie mieszaja sie ze wspomnieniami kolonialnej swietnosci. Goraco tu. Nadal dochodze do siebie. I chodze, spaceruje po waskich uliczkach starego el centro i rozkopanej nadmorskiej promenadzie. W cieniu, na trawie, spia madrzejsi ode mnie, ktorzy wiedza, ze w ciagu dnia jest zbyt goraco na eksploracje i wycieczki piesze.

Na sniadanie empanada i sok pomaranczowy z ulicznego wozka. Wczesne sniadanie, dodam - budze sie tu polskim rankiem, czyli w srodku nocy, na razie najdluzej udalo mi sie dospac do tutejszej 5:30. Po sniadaniu wycieczka fotograficzna, zeby zlapac nie nazbyt jeszcze agresywne swiatlo. A potem przemile pol dnia na plazy zwanej przewrotnie Playa Granda. Przewrotnie, bo wcale nie jest duza. Znajduje sie niedaleko wioski Taganga, niegdys tradycyjnej, sennej wioski rybackiej, a od wielu juz lat przyciagajacej jak magnes uwielbiajacych imprezy i narkotyki turystow. Na moich oczach wylowiono dzis z morza strzykawke z igla i nie sadze, ze byla uzyta przez diabetyka.

Ku plazy szlismy chwilami dosc stroma sciezka biegnaca krawedzia klifu, po drodze mijajac najpierw tajemniczego mezczyzne w masce na twarzy, a potem pilnujacy bezpieczenstwa patrol policji. Podobno zdarzaly sie napady. Liczba mnoga: towarzyszyl mi poznany w Alunie Fernando, ktory byl mi dzis przewodnikiem i tlumaczem. Na obiad ryba prosto z morza, jedna z tych slicznych, rafowych, kolorowych. Smakowala nie gorzej, niz wyglada. Niekonczaca sie parada narecznych sprzedawcow koralikow, gwizdkow, zdjec, obrazkow, chustek itd.

Odkrycie dnia: sok z marakui i owocu zwanego lulo, przepyszny, orzezwiajacy, z ciekawa nutka goryczy.

Ludzie rzeczywiscie sa tu mili, nigdzie im sie nie spieszy, pelen relaks i spokoj. Mam juz za soba pierwsza propozycje malzenstwa, niestety odrzucilam ja, byl o jakies 15 lat za mlody i 30 kilo za gruby. Tak, pewnie to tylko uprzedzenia. Psy szwendaja sie glodne, koty tez, wieczorami w bramach ukladaja sie do snu bezdomni. Najtaniej zadzwonic mozna z miejsca oferujacego minutos - na chodniku stoi stolik, do niego lancuszkami przyczepione sa telefony komorkowe, minuta kosztuje od 100 do 250 pesos. Tanio, bo oferujacy usluge kupuja minuty hurtowo i moga je tanio sprzedawac.

Jutro wyruszam na piekne plaze Parque Tayrona, a wiec ¡hasta la proxima!

Drzemka pucybuta:



Obnosny sprzedawca tintos, czyli malych czarnych:









5 komentarzy:

  1. Impreza na plaży, tajemniczy facet w masce - może przez przypadek trafiłaś na lokalny karnawał:-)
    Pozdrowienia z zimnego i deszczowego Ursynowa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne światło na tych zdjęciach! A ten Fernando to fajny jakiś?
    No i najwazniejsze - jak ćwiczenie hiszpańskiego? Calusy, D

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej, hej, cwicze, jak moge, okazja jest na kazdym rogu ;) Bardzo przydaje mi sie zdanie o tym, ze w Polsce jest bardzo zimno zima, ale latem goraco! Pozdrowienia z porazajaco upalnej Santa Marta :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Pięknie Ci te zdjęcia wychodzą. Calusy, d

    OdpowiedzUsuń