czwartek, 22 kwietnia 2010

26. rownoleznik. Witamy na polnocnym zachodzie!



Minal ponad tydzien od ostatniego napotkanego na drodze McDonalda i darmowego internetu... W ciagu tego tygodnia przemierzylismy grubo ponad 1000 km... Pierwsze dwa dni podrozy byly wyjatkowo ubogie w wydarzenia i wrazenia. Podrozowalismy przez rolnicze serce Australii, czyli Pas Pszeniczny, gdzie do miana glownych atrakcji kolejno mijanych malych miasteczek pretenduja gigantyczne pomniki zwierzat hodowlanych. Wreszcie jednak dotarlismy do Cervantes, w poblizu ktorego znajduje sie Park Narodowy Nannup, czyli slynne Pinnacles. Sa dwie konkurujace ze soba teorie wyjasniajace powstanie tych formacji. Pierwsza glosi, ze to po prostu "wygwizdany" i skamienialy (wybaczcie potworne uproszczenia!) piasek, druga, iz sa to obumarle i skamieniale pnie drzew starego lasu, ktory zostal zasypany przez podrozujace wydmy, a nastepnie obnazony przez wiatry. Przyznam, ze ta druga teoria bardziej przypadla mi do gustu; wiecej w niej dramatyzmu. Tak czy owak, piaskowe kolumny sa zaiste malownicze, co nie w pelni oddaja fotografie.







Co ciekawe, miejsce to zostalo odsloniete przez wiatr stosunkowo niedawno; prawdopodobnie jedynie ok. 200 lat temu. Pierwsi podroznicy, ktorzy docierali tu w XVII i XVIII wieku, nie pozostawili zadnych wzmianek na ich temat. A oto gratka dla spokrewnionej wielbicielki fallicznych ksztaltow ;)



Kolejne popoludnie spedzilismy w Geraldton, gdzie zwiedzilismy arcyciekawe Muzeum Australii Zachodniej, lecz mnie najbardziej do gustu przypadly popisy kitesurferow na tutejszej plazy. Podejrzewam, ze zrobilam co najmniej 100 zdjec, zeby wybrac z nich te pare najciekawszych!





Nastepnym przystankiem byl Park Narodowy Kalbarri. Wyobrazcie sobie rozlegle rowniny, porosniete dzika bawelna i kepami wysokich traw... Setki milionow lat temu rzeka Murchinson "wykula" w tutejszych skalach potezny, meandrujacy kanion, podrozujac jego przelomami ku Oceanowi Indyjskiemu... Wyobrazcie sobie... gdyz i ja musialam uruchomic wyobraznie - pora sucha tej jesieni sie przedluza i rzeki praktycznie nie ma! Sa przelomy i kanion, ale brakuje tym widokom pointy, jaka stanowilby blekit wody... "Na sucho" miejsce to nie powala na kolana, choc mozliwe, ze po prostu cierpie na przesyt atrakcji ;)









Zdecydowanie piekne sa tu jednak nadmorskie klify, na brak wody nie mozna narzekac ;) W oceanie baraszkuja delfiny butlonose, lecz na bliskie spotkanie z nimi musialam jeszcze poczekac...



Wreszcie nadszedl ten dzien, kiedy przekonalam sie, ze prowadzenie samochodu moze byc nudne! 400 km na drodze prostej jak drut, sporadycznie napotykane inne pojazdy i monotonny krajobraz outbacku, czyli wyschniete krzewy rosnace na ceglastej ziemi. Na szczescie ta trasa, bedaca antyteza atrakcji, dowiodla nas do atrakcji par excellance, czyli Zatoki Rekinow (zgodnie z nazwa kraza w niej rekiny, mozna je ogladac z baaaardzo bezpiecznej... wysokosci platformy widokowej) i miejsca zwanego Monkey Mia. Monkey Mia nie jest miastem, ani miasteczkiem, ani nawet wioska. Jest tu jedynie sporych rozmiarow osrodek wypoczynkowy (z basenem z goraca woda zrodlana!), lecz prawdziwa atrakcja tego miejsca sa odwiedzajace je kilkakrotnie w ciagu dnia delfiny. Jak niektorzy z Was wiedza, moje marzenie o wspolnym pluskaniu z delfinami zrealizowalam kilka lat temu w delfinarium w Sharm el Sheikh dzieki “znajomosciom” w bazie nurkowej i bylo to tak wyjatkowe doswiadczenie, ze wprost nie moglam sie doczekac powtorki. Tym razem jednakze delfiny byly nieoswojone, czyli nie bylo dotykania, lapania za czubek nosa i pletwy, i innych igraszek, do ktorych tresowane ssaki w delfinarium sa przyzwyczajone. Codziennie o 7:30, od 40 lat, do plazy w Monkey Mia podplywa grupa delfinow. O 8 rano sa karmione (jedynie kilka rybek na zachete, reszte musza same upolowac). Podczas karmienia liczna zazwyczaj grupa delfinomaniakow stoi karnie w szeregu (delfiny nie lubia zakrzywionych linii...) w wodzie siegajacej maksymalnie do kolan. Delfiny podplywaja naprawde blisko, niemalze na wyciagniecie dloni (co oczywiscie jest niedozwolone!) Pomiedzy 9 a 13 odbywaja sie jeszcze dwa karmienia, lecz delfiny nie obraly sobie ich stalej godziny. W ciagu calego dnia urocze butlonosy kraza w zatoce, wielokrotnie wiec mozna je wypatrzec. Poniewaz jest juz pozna jesien, woda w oceanie jest, delikatnie rzecz ujmujac, orzezwiajaca, wiec dopiero poznym popoludniem zdecydowalam sie na kapiel. Poczatkowe przykre wrazenia (brrrr...) zostaly sowicie wynagrodzone – trzy delfiny przeplynely jedynie kilka metrow ode mnie!!!





Bardzo prosta zagadka na koniec: co robia pelikany? :)



Najblizsza Wielka Atrakcja to nurkowanie na Rafie Ningaloo! A bientot, moi drodzy :)

7 komentarzy:

  1. No i znalazłam odpowiedz na pytanie, jakie zadałam Ci w meilu. Jestem spokojna.
    A co do urokliwych miejsc, myslę, ze tyle ich widziałaś podczas wędrówki, że Ci spowszedniały.
    Zdjęcia bardzo ciekawe i tak samo fascynuje mnie ten swiat, który pokazujesz,Pa ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pelikany chłodzą się, czy tak?

    OdpowiedzUsuń
  3. Pelikany chłodzą się (jak napisała Kasia), kłapią paszczą łowiąc mgiełkę wody ze zraszacza ?

    nooo...;) ..ten kształt ! .. niczego sobie :D

    Edyciu ....używasz kremów z filtrem ;)!?!?! :D

    Pociesznie wygląda ten szpaler skrzynek pocztowych :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pelikany pily wode ze zraszacza :))) Czekaly z rozdziawionymi dziobami, az im troche nakapie, a potem lykaly, jak to pelikany ;) Uzywam kremow z filtrem, a co?? Widac juz zmarszczki i przebarwienia sloneczne?!?!?!

    OdpowiedzUsuń
  5. no coś Ty! :D
    myślę tylko, że masz już utrwaloną permanentnie tą hebanową karnację ;)
    no...chyba że "kąpiele Kleopatry" po powrocie...? :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Szczerze mowiac, przezylam chwile grozy, gdy na ramionach pojawily sie stadnie biale plamki!! Ale juz ich nie ma, nie wiem, co to bylo, wydaje sie, ze pomogl zwykly balsam nawilzajacy (pierwszy od kilku miesiecy!).

    OdpowiedzUsuń
  7. Ślicznie wygladasz, kochana. O pelikanach nie napiszę, tajemnica rozwiana;) sciskam mocno, d

    OdpowiedzUsuń