piątek, 8 lipca 2011

Lluvia en San Agustin



Pod sam koniec pobytu w Kolumbii postanowiłam na chwilę oderwać się od nieustannych bogotańskich imprez i odpocząć w San Agustin. Ruszyłam tam, oczywiście, podczas kolejnego puente, w związku z czym nie udało mi się dostać biletów na żaden z planowych autobusów jadących tamże. Udało mi się natomiast dostać bilet na ponadplanową busetę, wyruszającą blisko północy, co oznaczało kilkugodzinne koczowanie na dworcu autobusowym. Buseta to taki mały autobus; czytaj: zero miejsca na nogi i resztę człowieka. 11 godzin mało komfortowej podróży i wysiadłam wśród strug deszczu w San Agustin, gdzie w planach miałam zwiedzanie tutejszych zabytków archeologicznych na trzy sposoby: pieszo, konno i jeepem.

San Agustin to miejsce, gdzie tajemniczy i bliżej nie sprecyzowani ludzie chowali swoich bliskich w kamiennych sarkofagach, w wyłożonych kamiennymi płytami grobowcach, na których straży stały kamienne posągi... Miejsce mistyczne i piękne, co bardziej sobie wyobrażałam niż obserwowałam, gdyż lało nieustannie przez trzy dni... W związku z czym konna przejażdżka została przełożona na bliżej na razie niesprecyzowaną przyszłość. Kilka fotek jednakże strzeliłam, oto one:











Oprócz nieco przytłaczającej ilości kamiennych posągów, w okolicach San Agustin znajduje się kilka spektakularnych wodospadów, lecz deszcz mocno przeszkadzał w ich fotografowaniu, więc tylko jeden obrazek, żeby był dowód na ich istnienie.



Reszta pięknych widoków tonęła w chmurach...



Ostatniego dnia w Bogocie dopełniłam turystyczno-reporterskich zobowiązań i wjechałam kolejką linową na górujące nad miastem wzgórze Monserrate, z którego roztacza się oszałamiający widok na moje ukochane miasto... Tak to się pożegnałam z Bogotą, mam nadzieję, że jedynie na kilka tygodni!



niedziela, 3 lipca 2011

Pura vida bogotana

Kto by pomyslal, ze najspokojniejsze i najbardziej zrelaksowane chwile czekaja na mnie w Bogocie, tlocznym, glosnym i zwariowanym wielkim miescie... Doswiadczylam tutaj zycia oczami nie przejezdnego turysty, a stalego mieszkanca i bardzo mi sie to spodobalo!

Kolumbia to kraj przedluzonych weekendow, zwanych puentes, czyli... mostami. Kiedy swieto, czyli festivo, wypada w dzien wolny od pracy, weekend jest automatycznie przedluzany o poniedzialek. W takie przedluzone weekendy Kolumbijczycy z zamilowaniem podrozuja po swoim pieknym kraju lub spedzaja je na farmach, czyli fincach, poza miastem. Moje pierwsze puente w Bogocie spedzilam wlasnie na fince, zwanej bardzo adekwatnie Pura Vida, czyli czyste zycie, czyli to, co Maliny lubia najbardziej. Bylo slonce, basen, jacuzzi, przemile towarzystwo i zdecydowanie zbyt duza ilosc alkoholu. Wiem juz, ze nigdy nie bede prawdziwa fanka lokalnego przysmaku, aguardiente...











Oczywiscie oddalam sie rowniez bardziej typowym turystycznym rozrywkom, wybralam sie na spacer po historycznej dzielnicy La Candelaria, zwiedzilam Museo del Oro, obejrzalam kolekcje sztuki zgromadzona przez Botero, a w ostatnia niedziele wskoczylam na rower i dolaczylam do bogotanczykow tlumnie korzystajacych z ulic zamknietych dla ruchu samochodowego. To naprawde doskonaly pomysl: w kazda niedziele i swieto, czesc ulic miasta wylaczona jest z ruchu, a miasto przejmuja we wladanie cyklisci, rolkarze, spacerowicze i biegacze. Zastanawiam sie, czy kolumbijska Ciclovia moze byc z powodzeniem przeniesiona na polski grunt... Bylam tez na zakupach z moja nowa kolumbijska kolezanka, Andrea, gdyz planujac spedzic w Bogocie jedynie 2-3 dni, mialam zdecydowanie za malo cieplych ubran. Teraz zastanawiam sie, jak uda mi sie zamknac moja mala walizeczke...

Najzabawniejszym chyba momentem byla przejazdzka autobusem. Andrea poprosila kierowce, zeby wypuscil mnie w odpowiednim miejscu (tutaj nie ma przystankow, trzeba w odpowiedniej chwili nacisnac guzik), doszlo jednak do malego nieporozumienia z numerem ulicy, gdyz pomylilam 116 ze 106. Jade sobie spokojnie w wielkim scisku i licze przecznice, zeby wiedziec, gdzie wysiasc, az tu nagle robi sie zamieszanie. Pani z przodu autobusu zaczyna do mnie wolac: señora, señora, jestesmy juz przy 100. ulicy, zaraz musisz wysiasc! Odkrzyknelam wiec gromko, ze wysiadam przy 116., a nie 106. Zanim dotarlismy do mojej przecznicy, caly autobus glosno mi dopingowal i pewnie gdybym nie wysiadla, zostalabym sila z niego wyrzucona!







Kolejne puente i kolejna wycieczka poza miasto, tym razem do niezwykle malowniczego miasteczka Guatavita, w poblizu ktorego znajduje sie magiczne jezioro wulkaniczne, gdzie narodzila sie legenda o Zlotym Czlowieku, czyli El Dorado. Rdzenni mieszkancy Kolumbii obierajac krola, obsypywali go zlotym mialem. Tak ozlocony, zanurzal sie w jeziorze, a zamieszkujaca je bogini namaszczala go na prawowitego wladce. Do jeziora wrzucano tez ofiary, niegdys glownie zloto. Nic wiec dziwnego, ze konkwistadorzy probowali wszelkich metod osuszenia jeziora, na szczescie zadna z nich nie przyniosla oczekiwanych rezultatow, a Laguna de Guatavita nadal zachwyca pieknem i emanujacym z tego miejsca spokojem.













Teraz tone w strugach deszczu w San Agustin, gdzie kroluja kamienne posagi, o ktorych bedzie w nastepnym odcinku :)