środa, 22 czerwca 2011

Ciudad de la eterna primavera



Medellín - z ta nazwa wiaze sie wiele skojarzen, poczawszy od kartelu narkotykowego rzadzonego zelazna reka Pablo Escobara i niegdysiejsza reputacje jednego z najbardziej niebezpiecznych miast swiata, poprzez obrazy i rzezby Fernando Botero, na pieknych, wypelnionych silikonem kobietach skonczywszy.

W ciagu ostatnich 20 lat poziom bezpieczenstwa w Medellín radykalnie sie poprawil, klimat jest tu znakomity i praktycznie niezmienny (stad popularne okreslenie "miasto wiecznej wiosny"), jedzenie slynne na cala Kolumbie, a mieszkancy dzielnicy Antioquia, ktorej stolica jest Medellín, zwani paisa, ciepli i mili. Zreszta jak cala reszta Kolumbijczykow.







Medellín jest pierwszym i jedynym miastem w Kolumbii, ktore moze sie pochwalic doskonale zaprojektowanym metrem (naziemnym), zintegrowanym z liniami kolejki linowej, ktora dowozi do centrum mieszkancow wyzej polozonych, ubozszych dzielnic miasta. Warto wybrac sie na przejazdzke kolejka, chocby dla atrakcyjnych widokow.





W Medellín zatrzymalam sie w absolutnie rewelacyjnym pensjonacie Prado 61, gdzie poznalam kolejnego Australijczyka - podczas tego wyjazdu spotykam glownie te nacje - z ktorym wybralismy sie na jednodniowa wycieczke do miasteczka Guatapé, ktore do niedawna rzadzone bylo przez FARC, a teraz ma ambicje stac sie jedna z wazniejszych atrakcji turystycznych regionu. I powiem Wam, ze nie jest to nieuzasadniona ambicja.

Guatapé slawne jest z zócalos, barwnych, trojwymiarowych i niepowtarzalnych dekoracji zdobiacych prawie kazdy dom. Podobno poczatkowo mialy one chronic sciany domu przed destrukcyjnym wplywem grajacych w pilke dzieci i dziobiacych kur, jaka by jednak nie byla ich proweniencja, wygladaja przeuroczo.























W poblizu znajduje sie widoczny z daleka wielki glaz, zwany El Peñon de Guatapé. Wysoki na 200m, goruje nad cala okolica, a by wspiac sie na jego szczyt, trzeba pokonac 649 stopni. Naprawde warto, dla roztaczajacego sie widoku. Jak okiem siegnac, widac przedzielone drogami, sciezkami i groblami sztuczne jezioro, ktore zaopatruje w energie wielka czesci kraju. Az milo popatrzec, ze czlowiek jest w stanie nie tylko niszczyc, ale rowniez tworzyc piekne krajobrazy.







Kazdemu przybyszowi do Medellín goraco polecam trudna do znalezienia, lecz warta zachodu, niewielka restauracje Platano Maduro, gdzie kroluje pyszne, proste jedzenie, zawsze z dodatkiem platanow. Mniam!

"Jedyne" 15 godzin podrozy autobusem pozniej znalazlam sie znow w Bogocie, ale to juz temat na inna opowiesc...

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Bienvenido a Cartagena - di adiós a tu dinero!



Nowoczesne wieżowce wyrastające wprost z morza, przy których moje osiedle wydałoby się domkami liliputów, potężny port towarowy, marina pełna luksusowych jachtów, ceny powalające z nóg i wreszcie zabytkowe centrum historyczne, La Ciudad Amurallada - witamy w Cartagena de Indias. To tutaj funduję sobie odrobinę luksusu - zatrzymałam się w przytulnym hoteliku z basenem, który niezwykle się przydaje w porze największego gorąca, czyli w zasadzie przez większość dnia.



Zabytkowa część Cartageny, ta otoczona obronnymi murami, zdecydowanie zasługuje na sławę, jaka się cieszy na całym świecie. Bez końca można się błąkać w labiryncie wąskich uliczek i nie sposób odnaleźć raz wypatrzony sklepik z przecudnymi białymi, lnianymi sukienkami. Niestety.

W niedziele wraz z prawdopodobnie 70% Cartageńczykow wybrałam się na Playa Blanca, czyli Białą Plażę. Okazuje się, że Kolumbijczycy najbardziej lubią odpoczywać w tłumie i hałasie, samotność jest tu postrzegana z pewną dozą podejrzliwości. Mili kolumbijscy chłopcy, których poznałam na łodzi, byli wyraźnie rozczarowani, gdy wybrałam się w odległy, spokojny i cichy zakątek plaży. Ciekawe ile czasu zajęłoby komputerowe wyczyszczenie poniższego zdjęcia z nadmiaru głów i ciał ;)



Bardzo przydaje się w Kolumbii dobra 'przykrywka' - tutejsi mężczyźni bywają bardzo natarczywi. Pierwsze pytanie: jak masz na imię? Drugie: skąd jesteś? Trzecie: masz chłopaka? Tym razem nie mam męża o potężnej muskulaturze, który jest informatykiem (tak, wiem, te dwa ostatnie przymioty zdecydowanie sobie przeczą!), obecnie na szkoleniu w innym mieście, tak jak to było podczas poprzedniej podróży. Dla większej dozy prawdopodobieństwa wykorzystałam znajomość z Australijczykiem mieszkającym w Bogocie, który był częścią radosnej grupy podróżującej do Cabo de la Vela. Brett pracuje nad niezależnym dokumentem, mającym pokazać to jasne, urzekające oblicze Kolumbii, a na YouTube można znaleźć jego videoblog, wystarczy wpisać 'Lamson loves Columbia'.

Relacja z Medellin, miasta cieszącego się kiedyś fatalna sławą (to tam żywota dokonał Pablo Escobar) już w drodze, na razie zostawiam Was ze zdjęciami z Cartageny.























piątek, 17 czerwca 2011

Una langosta y una chinchorra, por favor!

Zeby dojechac do wioski rybackiej Cabo de la Vela na polwyspie Guajira, najpierw jechalismy taksowka do miejscowosci Palomino, potem minibusem do rozjazdu o nazwie Cuatro Vias, dalej do miesciny Uribia kryptotaksowka, a wreszcie na pace ciezarowki przez pustynie. Podroz zajmuje ok. 8 godzin i jest meczaca, ale naprawde warto! I to nie tylko dla homara za 25000 pesos, ale przede wszystkim, by poznac inna strone Kolumbii, bardziej dzika, nieodkryta, przepiekna i co tu duzo ukrywac, urzekajaca...

Zeby wrocic z Cabo de la Vela do Santa Marta, trzeba wstac o 3 nad ranem i przez kolejne 8 godzin tluc sie znow czterema rozmaitymi srodkami transportu, znoszac kilkakrotne kontrole celnikow poszukujacych (skutecznie) w autobusach kontrabandy z Wenezueli, ale tez warto.

A oto opowiesc o La Guajira, zdjecia opowiedza ja doskonale.